Kiedy zwykłe obracanie w łóżku jest dowodem wielkiej miłości

Bartosz Raj
04.12.2017 21:29
A A A
Tata.gazeta.pl

Tata.gazeta.pl (Bartosz Raj)

Gdy po raz kolejny w ciągu raptem godziny, słyszę wołanie o obrócenie jej w łóżku na drugą stronę ogarnia mnie złość. Mija bardzo szybko, gdy dociera do mnie, że gdyby mogła, to by mnie nie wołała. Gdyby tylko mogła poruszyć mocniej nogami.

Kiedyś poskarżyła się pewnie pół-żartem, pół-serio, że kiedy woła w nocy, że chce się w łóżku obrócić, to często słyszy narzekania i powarkiwania. Wtedy w przypływie spontaniczności wypowiedziałem typowe dla swej pokręconej osobowości zdanie, z którego ona potem lała się przez kilka tygodni, a mnie do dziś odbija się ono czkawką, zwłaszcza w nocy: "Abyś absolutnie nigdy nie odważyła się zrezygnować z zawołania mnie, kiedy chcesz mnie zawołać, bo chcesz się obrócić". Gdy tylko tuż po 1 w nocy lub pi razy oko za dziesięć 6, słyszę umówione przed wiekami "tatuś!" (kto tego nie pamięta, przypomnę, że mamy sygnalizację - gdy coś boli lub dzieje się złego, to woła "tata", a jak duperela to krzyczy "tatuś" co pozwala wymienionemu nie przeżyć zawału) i wkraczam do ich sypialni ze zgrzytaniem zębami, rozbraja mnie zawsze dwoma zdaniami. Pierwsze już znacie, jest wyżej, a drugie dodaje na wszelki wypadek: Tatuś, kocham cię! O tym, że chce się obrócić 17 raz w ciągu ostatnich trzech godzin nie musi nawet wspominać - pokazuje to gestem dłoni.

Przesadzam, ale tylko trochę.

Po zgaszeniu światła i upewnieniu się, że leży wygodnie, zdarza się, że nie zdążę dojść do dołu schodów, czasem jak przyspieszę udaje mi się usiąść w fotelu, ale na zrobienie herbaty nigdy nie starcza mi czasu, nim padnie pierwsze "tatuś!". To są dosłownie dziesiątki sekund, rzadziej minuty. Od umownej 22 do 1 w nocy tych "tatusiów" wyrażających prośbę o obrócenie jej ciałka na drugi bok jest kilka. Co najmniej 5-7. Gdy na dole ogarnia mnie złość, bo znów muszę przerwać np. pisanie tego tekstu, i wdrapując się na pierwsze dziesięć stopni schodów wygrażam w myślach, że teraz to jej powiem do słuchu, że przesadza, że mam dość, żeby już spała, to powoli mija mi na ostatnich pięciu stopniach, gdzie zawsze dociera do mnie:

gdyby mogła się sama obrócić, to by mnie nie wołała.

Prawda jest taka, że niewładne nogi obracanie bardzo utrudniają a chyba po mnie ma natarczywe wiercenie w genach. Nieruchome nogi co prawda mogą przerzucić się na drugą stronę, Hania ma już na tyle siły w rękach, by złapać się za boki łóżka i obrócić, ale giry zawsze gdzieś się tam zawieruszą w kołdrze i w efekcie jest niewygodnie. Więc woła, prosi o ułożenie nóg (zgięte w kolanach, ta bliżej prześcieradła ma być wyżej pod brodę, kołdra zaś naciągnięta z tyłu na plecy aż po kark, do tego stopy kołdrą owinięte). Więc duszę złość jeszcze przed jej "kocham cię" i tak do północy lub 1 w nocy łażę po tych schodach kilka razy w dół i w górę, nie mogąc ani wyjść z psem, ani wejść do wanny, nie ryzykując wielokrotnego zalania łazienki.

Potem ikonka starsza wpada w głęboki sen.

Biada mi, jeśli pomyślę, że to czas dla mnie.

Że może wanna, że książka, że telewizja z powtórkami kombinacji norweskiej po nocy, czy gra na komórce. Oj biada. Bo jeśli stracę ten czas na wątpliwe przyjemności zamiast snu, nagroda mnie za to czeka taka, że ok. 6.20-6.50 zaczyna się wiercenie poranne. Różni się tylko tym, że dziecko jest bardziej zaspane niż przed północą a ja człapiąc do niej jak głodne zombie nierzadko nie trafiam w drzwi. W sumie przez umowne 12 godzin jej "snu", licząc weekendowo, Hania woła ponad 10 razy: 5-7 nim zaśnie mocno i ok. 4-5 rano, czasami - rzadko - jeszcze 1-2 w środku nocy. Trwa to do g. 9.30 kiedy oznajmia, że już się wyspała, i że chce obrócić się, ale na plecy. W weekendy pal licho, ale

w dni powszednie mnie te wiercenie denerwuje bardziej,

bo zwyczajnie martwi. Już nie chodzi o to, że mnie woła, bo jak napisałem wyżej umiem to sobie wytłumaczyć i nawet mnie to rozczula i wywołuje wspomnienia, kiedy była sprawna na tyle, by fikać w każdą stronę na swoim łóżku. Ale teraz z każdym kolejnym zawołaniem smucę się i złoszczę, że będzie niewyspana. Ona co prawda twierdzi, że robi to w półśnie i się wysypia, ale ja jej nie wierzę. I jak ma na godz. 10 rano ćwiczenia, albo dużo szkoły później, to się martwię ilością tych obrotów. Tak było też, z grubsza, w jeden z dni w tym mijającym tygodniu. W środę. Wołała co chwila późnym wieczorem, częściej niż zwykle, wreszcie powiedziałem jej, że jak tak się będzie wiercić, to nie ma szans pójść na planowaną dyskotekę w szkole, bo będzie za bardzo zmęczona.

Gdy wbrew statystykom usłyszałem "tatuś" również o 3 rano, byłem naprawdę wzburzony. Wpadłem do ich sypialni. - Tatuś, obróć - wyszeptała. - Znowu? Co się z tobą dzieje? - syknąłem. - Tatuś, obróć Maję, bo zaczęła chrapać. Kocham cię.

 Autor pisze też na blogu Ojca Raj