Kiedyś poskarżyła się pewnie pół-żartem, pół-serio, że kiedy woła w nocy, że chce się w łóżku obrócić, to często słyszy narzekania i powarkiwania. Wtedy w przypływie spontaniczności wypowiedziałem typowe dla swej pokręconej osobowości zdanie, z którego ona potem lała się przez kilka tygodni, a mnie do dziś odbija się ono czkawką, zwłaszcza w nocy: "Abyś absolutnie nigdy nie odważyła się zrezygnować z zawołania mnie, kiedy chcesz mnie zawołać, bo chcesz się obrócić". Gdy tylko tuż po 1 w nocy lub pi razy oko za dziesięć 6, słyszę umówione przed wiekami "tatuś!" (kto tego nie pamięta, przypomnę, że mamy sygnalizację - gdy coś boli lub dzieje się złego, to woła "tata", a jak duperela to krzyczy "tatuś" co pozwala wymienionemu nie przeżyć zawału) i wkraczam do ich sypialni ze zgrzytaniem zębami, rozbraja mnie zawsze dwoma zdaniami. Pierwsze już znacie, jest wyżej, a drugie dodaje na wszelki wypadek: Tatuś, kocham cię! O tym, że chce się obrócić 17 raz w ciągu ostatnich trzech godzin nie musi nawet wspominać - pokazuje to gestem dłoni.
Przesadzam, ale tylko trochę.
Po zgaszeniu światła i upewnieniu się, że leży wygodnie, zdarza się, że nie zdążę dojść do dołu schodów, czasem jak przyspieszę udaje mi się usiąść w fotelu, ale na zrobienie herbaty nigdy nie starcza mi czasu, nim padnie pierwsze "tatuś!". To są dosłownie dziesiątki sekund, rzadziej minuty. Od umownej 22 do 1 w nocy tych "tatusiów" wyrażających prośbę o obrócenie jej ciałka na drugi bok jest kilka. Co najmniej 5-7. Gdy na dole ogarnia mnie złość, bo znów muszę przerwać np. pisanie tego tekstu, i wdrapując się na pierwsze dziesięć stopni schodów wygrażam w myślach, że teraz to jej powiem do słuchu, że przesadza, że mam dość, żeby już spała, to powoli mija mi na ostatnich pięciu stopniach, gdzie zawsze dociera do mnie:
gdyby mogła się sama obrócić, to by mnie nie wołała.
Prawda jest taka, że niewładne nogi obracanie bardzo utrudniają a chyba po mnie ma natarczywe wiercenie w genach. Nieruchome nogi co prawda mogą przerzucić się na drugą stronę, Hania ma już na tyle siły w rękach, by złapać się za boki łóżka i obrócić, ale giry zawsze gdzieś się tam zawieruszą w kołdrze i w efekcie jest niewygodnie. Więc woła, prosi o ułożenie nóg (zgięte w kolanach, ta bliżej prześcieradła ma być wyżej pod brodę, kołdra zaś naciągnięta z tyłu na plecy aż po kark, do tego stopy kołdrą owinięte). Więc duszę złość jeszcze przed jej "kocham cię" i tak do północy lub 1 w nocy łażę po tych schodach kilka razy w dół i w górę, nie mogąc ani wyjść z psem, ani wejść do wanny, nie ryzykując wielokrotnego zalania łazienki.
Potem ikonka starsza wpada w głęboki sen.
Biada mi, jeśli pomyślę, że to czas dla mnie.
Że może wanna, że książka, że telewizja z powtórkami kombinacji norweskiej po nocy, czy gra na komórce. Oj biada. Bo jeśli stracę ten czas na wątpliwe przyjemności zamiast snu, nagroda mnie za to czeka taka, że ok. 6.20-6.50 zaczyna się wiercenie poranne. Różni się tylko tym, że dziecko jest bardziej zaspane niż przed północą a ja człapiąc do niej jak głodne zombie nierzadko nie trafiam w drzwi. W sumie przez umowne 12 godzin jej "snu", licząc weekendowo, Hania woła ponad 10 razy: 5-7 nim zaśnie mocno i ok. 4-5 rano, czasami - rzadko - jeszcze 1-2 w środku nocy. Trwa to do g. 9.30 kiedy oznajmia, że już się wyspała, i że chce obrócić się, ale na plecy. W weekendy pal licho, ale
w dni powszednie mnie te wiercenie denerwuje bardziej,
bo zwyczajnie martwi. Już nie chodzi o to, że mnie woła, bo jak napisałem wyżej umiem to sobie wytłumaczyć i nawet mnie to rozczula i wywołuje wspomnienia, kiedy była sprawna na tyle, by fikać w każdą stronę na swoim łóżku. Ale teraz z każdym kolejnym zawołaniem smucę się i złoszczę, że będzie niewyspana. Ona co prawda twierdzi, że robi to w półśnie i się wysypia, ale ja jej nie wierzę. I jak ma na godz. 10 rano ćwiczenia, albo dużo szkoły później, to się martwię ilością tych obrotów. Tak było też, z grubsza, w jeden z dni w tym mijającym tygodniu. W środę. Wołała co chwila późnym wieczorem, częściej niż zwykle, wreszcie powiedziałem jej, że jak tak się będzie wiercić, to nie ma szans pójść na planowaną dyskotekę w szkole, bo będzie za bardzo zmęczona.
Gdy wbrew statystykom usłyszałem "tatuś" również o 3 rano, byłem naprawdę wzburzony. Wpadłem do ich sypialni. - Tatuś, obróć - wyszeptała. - Znowu? Co się z tobą dzieje? - syknąłem. - Tatuś, obróć Maję, bo zaczęła chrapać. Kocham cię.
Autor pisze też na blogu Ojca Raj