Smutna lista długu wobec dziecka

Bartosz Raj
09.11.2017 17:25
A A A
Hania Raj

Hania Raj (Bartosz Raj)

Ona ma swoją specyficzną listę długów. Wyjazdów, zdarzeń, uroczystości, świąt, na których być nie mogła z powodów najważniejszych i najtrudniejszych.

Znów byłem w szpitalu. Napisać, że miałem duszności a ręce latały mi jak podczas prowadzenia naszego starego diesla, to nic nie napisać. Choć rano mierzyłem ciśnienie, byłem niemal pewny, że przekraczając rozsuwane szklane drzwi Centrum Zdrowia Dziecka krew tłoczę zdecydowanie na czerwonych rejestrach, kwalifikujących mnie do szpitala, bynajmniej nie dziecięcego. I to wszystko przez zwykłą wizytę i to bez udziału mojej córki - po skierowanie i recepty.

Hania, o której już wiecie, że od 6 lat wojuje z nowotworem układu nerwowego,

będzie miała pod koniec listopada rezonans magnetyczny.

Kontrola oczywiście z kontrastem, żeby po 3 miesiącach spokoju zerknąć, czy śmieć się nie poruszył i co tam cholernymi jamami wokół kręgosłupa, które tak spaskudziły pierwszą połową roku. Teraz od ponad 5 miesięcy jest spokój. Nie boli, nie rzuca, nie paraliżuje. Jest tak „normalnie”, że czasem zapominam, że w sierpniu była przecież na usunięciu pręta podtrzymującego kręgosłup. To wtedy dowiedzieliśmy się, że jest nieźle, to wtedy był ostatni rezonans.
Termin kolejnego jakoś tak się udało ustalić w okolicach Wszystkich Świętych. I to mi się skojarzyło z tym, że zazwyczaj jak Hania ma jakieś działania szpitalne, to coś traci. Gdzieś nie może pojechać, w czymś wziąć udziału. Pal licho kiedy chodzi o pojedynczy wyjazd do kina z klasą, gorzej, kiedy szlag trafia jak w zeszłym i tym roku wakacje, a potem ferie oraz święta. Rok temu, równo, właśnie teraz, leżała w szpitalu. Facebook przez ostatnie dni przypomina mi zdjęcia,

„które mamy nadzieję, że sprawią ci radość”.

Hania na izbie przyjęć, Hania śpiąca po operacji, Hania w szpitalnym kinie, szpitalnej świetlicy, szpitalnej auli na przedstawieniu „Kot w Butach”, Hania rysująca dynię na świetlicy. Niemal całkowicie bez włosów, bez uśmiechu, z podkrążonymi oczętami. Zaczynało się właśnie chyba najgorsze 8 miesięcy w jej życiu.
Tym razem nie straciła Halloween. Ta zabawa urosła do rangi jednej z najważniejszych. Nie dlatego, by była jakoś specjalnie ceniona, ale przez opisaną powyżej parszywą przeszłość. Rok temu było wszystko gotowe - kapelusz, peruka, strój. Zamiast łażenia po podwórkach i wyłudzania słodyczy, była operacja i szpital. Hanuta wspominała o tym nie raz, z żalem, bo ma swoją specyficzną, smutną listę długu - wyjazdów, zdarzeń, uroczystości, świąt, na których być nie mogła z powodów najważniejszych i najtrudniejszych. Np. rok temu walcząc z bólem głowy, kiedy przez zbieg fatalnych okoliczności miała trzy operacje głowy w trzy dni, nie pojechaliśmy na obiecany i zaklepany już weekend na Mazurach. Tylko ja i ona, i domek, i jezioro. Zamiast tego były co najwyżej spacery wokół Centrum Zdrowia Dziecka. Potem wyszła, pozwoliła tacie na harowanie w trakcie Euro 2016, by zaraz po nim znów wylądować na długo, na wiele miesięcy praktycznie bez przerw, w salach chorych. Z wyjątkiem Sylwestra i Nowego Roku. Obiecywaliśmy sobie, że będzie lepszy. Nie był aż do końca maja.

Hania RajHania Raj Bartosz Raj

W tym czasie do listy długu doszły

klasowa zielona szkoła, basen i weekend we Wrocławiu. I wiele innych. Także dlatego tak bardzo cieszyłem się, że udały jej się ostatnie wakacje. Prawie całe. Była z siostrą i nad morzem, i na Mazurach. Do listy dopisała jedynie wspomniane dwa ostatnie tygodnie sierpnia, które spędziła na kolejnej operacji pręta przy kręgosłupie. Ale dla mnie to była już czysta przyjemność, bo pobyt kończył się świetnymi informacjami o wynikach badania rezonansem.

Na tegoroczne Halloween szykowała się od jakiegoś czasu. Peruka została. Szukała czarnej szminki. Kupiliśmy też straszny kapelutek. Miała iść z koleżankami, ale jak to bywa w tym wieku z dziewczynami, te co się umówiły, potem się okazało, że idą z innymi, bo obiecały, albo i nie. Na szczęście w znoszeniu rozczarowania pomogła pogoda. Wiatr, deszcz i odczuwalne minus 5 na dworze skutecznie zabiło w straszydłach ochotę na plądrowanie domostw z cukierków. Hanuta poszła na zajęcia z lepienia gliny w stroju czarownicy, Maja na halloweenową herbatkę u koleżanek. I tyle. Normalnie.
Oczywiście, gdyby nie zawód roku poprzedniego,

serdecznie w poważaniu miałbym to święto

i nawet bym nic nie wspomniał. Dynie wycinaliśmy, jedna nawet wciąż stoi na tarasie, bo podoba nam się światełko na ścianach, jakie daje przez oczodoły i wyszczerzoną paszczę, a poza tym jest z tym wycinaniem dużo śmiechu. Dynia straszy, ale najbardziej cieszy, że nie straszy nic innego. I tyle. Normalnie.

Wydaje mi się niedorzeczne przeciwstawianie tej zabawy w straszenie, czy przebieranie z dniem Wszystkich Świętych. Nigdy o tym z dziećmi nie rozmawiałem, ale jest dla nas oczywiste, że tego się nie miesza, doskonale rozumieją różnicę między 31 października a 1 listopada. Pukały się w głowę "tata, to głupie" widząc w TV postawioną na grobach dynię. Byliśmy na grobie ich dziadka, modliły się, postawiły zapalony znicz i kwiaty. Hania w stroju czarownicy na cmentarz oczywiście nie poszła. I nie jest do tego potrzebne robienie afery i dyskutowanie o wyższości święta katolickiego nad zabawą z zachodu.

24 listopada w dniu rezonansu też mam nadzieję, że afery żadnej nie będzie, że nie dopiszemy niczego do listy długu. A mamy przecież plany! Biorę urlop i przez 10 dni jesteśmy tylko my, ciągle razem. Plany są konkretne, fajne, choć pewnie dla większości rodziców brzmiące banalnie. Żadnych wielkich wyjazdów czy skoków ze spadochronem. Ma być fajnie i normalnie. Ma być taki wynik rezonansu, który tego nie zniszczy.

Autor pisze też bloga Ojca Raj