"Daleko jeszcze?" Co zrobić, żeby nie słyszeć zbyt często tego znienawidzonego przez rodziców zdania w podróży

Michał Strzałkowski, Polskie Radio S.A.
14.07.2017 15:34
A A A
'Daleko jeszcze?'

'Daleko jeszcze?' (ROBERT DE BOCK | Pexels | CC0)

Jeśli prychasz właśnie z wyższością, bo twoje pociechy zasypiają zawsze gdy usłyszą startujący silnik, a budzą się dopiero, gdy parkujesz w docelowym miejscu, wiedz, że ci gratulujemy. I zazdrościmy.

Zasada jest zwykle ta sama co u Alfreda Hitchcocka. Najpierw jest trzęsienie ziemi („Nie! Nie chcę nigdzie jechać!”), a potem napięcie rośnie. Zaczyna się od pierwszego, całkiem jeszcze niewinnego: „Daleko jeszcze?”, które powoli zaczyna pojawiać się z coraz większą częstotliwością niczym skurcze twojej żony/dziewczyny/partnerki w dniu, w którym skończyło na długo jeżdżenie na wakacje tylko w towarzystwie dorosłych. Na szczęście twój los nie jest jeszcze przypieczętowany. Zanim subtelne „Daleko jeszcze?” zamieni się w dywanowy nalot „Dalekojeszczedalekojeszczedalekojeszcze!!!!!?????” masz trochę czasu, żeby zareagować.

Jeśli prychasz właśnie z wyższością, bo twoje pociechy zasypiają zawsze gdy usłyszą startujący silnik, a budzą się dopiero, gdy parkujesz w docelowym miejscu, wiedz, że ci gratulujemy. I zazdrościmy.

Jeśli ze swoimi dziećmi w nosidełku całkiem gładko przeszedłeś trasę pielgrzymki do Santiago de Compostela, zjeździłeś południowy Kaukaz albo kazachskie stepy i myślisz sobie: „Naprawdę masz kłopot z dojechaniem do Ciechocinka, mięczaku?”, wiedz, że cię podziwiamy. I zazdrościmy. I trochę nie wierzymy, że było aż tak słodko.

My, zwykli śmiertelnicy, weterani ciężkich transportowych bojów z przeważającymi siłami naszych pociech, musimy znać twarde zasady drogowego survivalu. I choć korci najbardziej, by sięgnąć po prawdziwą wunderwaffe w postaci tabletu czy smartfona, jesteśmy jednak bardziej ambitni.

Psycholodzy przekonują: „Ostrożnie z elektroniką, nuda jest dla dzieci zdrowa - pobudza kreatywność, zmusza do samodzielnego myślenia i szukania rozwiązań.” Zgoda. Ale w ciasnej przestrzeni naszego samochodu nuda na tylnych siedzeniach szybko może się raczej zamienić w coś, co pobudzi nas samych i zmusi do wciśnięcia hamulca. Dlatego polecam kilka trików, które pozwolą nam spokojnie dojechać na miejsce.

1. Bądź z dzieckiem

Nie ma się co oszukiwać. Jeśli nie chcesz, aby twoja pociecha utonęła w elektronicznych gadżetach - zapomnij o tym, że będziesz mógł się całą drogę skupić tylko na prowadzeniu lub pilotowaniu. Niemal całą drogę będziesz musiał po prostu być z dzieckiem. Ale jeśli tylko rozegrasz to właściwie, oboje zyskacie wiele. Nic tak nie buduje relacji z dzieckiem, jak poświęcanie mu czasu. Po latach to właśnie wszyscy będziecie pamiętać najlepiej - chwile spędzone naprawdę razem.

2. Zaopatrzenie kluczem twojego sukcesu

Paczka chrupek, czekolada, suszone jabłka lub orzechy (jeśli nie lubicie przeginać ze słodyczami) zawsze dobrze rozładuje napięcia w tylnej części samochodu. Zawsze mamy coś w schowku, przy czym są nawet paczki trzymane na najczarniejszą godzinę, niczym pakiet przetrwania na czas atomowej apokalipsy. To jednak działa tylko jako szybki strzał z biodra. Efekt na jakiś kwadrans. Dlatego warto zainwestować w specjalny samochodowy stoliczek, trochę papieru i paczkę kredek. Zastanówcie się wspólnie, jak będzie w miejscu docelowym (nad morzem, w górach, na mazurskiej łódce), jak spędzicie tam pierwszy dzień. A potem niech dzieciaki przeleją to na papier.

3. No dobra, nie każda elektronika to pójście na łatwiznę

Muzyka łagodzi obyczaje. Nie tylko klasyczna. Zawsze wozimy ze sobą kilka płyt. Ta z „My jesteśmy krasnoludki”, „Ojciec Wirgiliusz” i „Jedzie pociąg z daleka” genialnie sprawdza się w przypadku naszego trzylatka. Obowiązkowo wykrzykujemy radośnie teksty wszystkich piosenek. A nawet eksperymentujemy ze śpiewaniem z podziałem na głosy. No, z „podziałem na ryki” lepiej oddaje końcowy efekt. Ale kupa zabawy jest bez wątpienia. Ze starszym synem (niemal jedenaście lat, więc powoli oswajamy się z myślą o nastolatku w domu) oczywiście trzeba się bardziej wysilić. Ale często się bardzo miło zaskakuję. Red Hot Chili Peppers czynią cuda.

Polecam też audiobooki. Dzieciaki (nawet te starsze) kochają jak im czytać. A na rynku można wybierać w płytach. Dostępne są też różne aplikacje mobilne. Puśćcie sobie jakąś dobrą książkę, najlepiej nagraną w stylu słuchowiska. Czemu sami nie możecie też mieć trochę przyjemności?

Taki widok jest bardzo rzadki...Taki widok jest bardzo rzadki... Fot. Pixabay | CC0

 4. Gry

To sprawdza się chyba najlepiej. Współczesne społeczeństwo lubi dreszczyk rywalizacji. Nawet jeśli to społeczeństwo ma tylko kilka lat i nudzi się na tylnym siedzeniu. Gra nie może za bardzo angażować rąk, więc niestety odpadają wszystkie „Statki”, „Państwa-miasta” i „Wisielce”. Ale jest cała masa zabaw słownych.

Znakomicie sprawdza nam się gra w „Ostatnią literę”. Mówimy słowa i każdy kolejny pasażer musi powiedzieć inne, które zaczyna się na literę, jaką kończyło się poprzednie. Żadnych powtórzeń, żadnego długiego zastanawiania się - za to się odpada. Wygrywa ten, kto zostanie sam na placu boju. Dodatkowo można sobie to utrudnić. Zamiast wszystkich słów, wymieniamy tylko nazwy zwierząt, roślin, krajów albo rzek i jezior.

Drugi sprawdzony patent to gra, którą niektórzy nazywają „Boticelli”, a jedną z inspiracji był popularny w latach 50-tych i 60-tych amerykański teleturniej „What’s My Line”. Jeden z graczy wymyśla jakąś postać (może być fikcyjna, ale musi być powszechnie znana, także dzieciom) i podaje pierwszą literę imienia lub nazwiska. Reszta zadaje po kolei pytania. Muszą być konkretne, bo odpowiadać można jedynie „tak” lub „nie”. Wygrywa ten, kto pierwszy odgadnie tajemniczą postać. Jeśli dzieci są mniejsze - zamiast postaci można wymyślić zwierzę.

Trzeci to gra w alfabet. Pierwszy gracz wymyśla okoliczność, np. „Zabieramy na piknik…” albo „Kupujemy w supermarkecie…” i każdy musi podać szybko jakąś sensowną rzecz zaczynającą się na kolejną literę alfabetu w myśli zasady - A - arbuza, B- banany, C - ciasteczka, itd.

Polecam się też pogapić w okno. Ale nie bezmyślnie. Niech jeden gracz patrzy na lewo, a drugi na prawo. Kto pierwszy dostrzeże wszystkie kolejne litery alfabetu (na znakach drogowych, tablicach rejestracyjnych lub szyldach) wygrywa. Można się też porozglądać po samochodzie. Gra nazywana potocznie „Szpiegiem” jest bardzo prosta. Jedna osoba wybiera sobie w tajemnicy jakąś obecną w samochodzie rzecz. Podaje tylko jej kolor. Reszta musi jak najszybciej odgadnąć co obserwuje „szpieg”.

Jeśli nie znudziło wam się jeszcze śpiewanie możecie też przeprowadzić własną wersję „Jaka to melodia?”. Warunek jest jeden - nucimy muzyczkę z jakiegoś dziecięcego programu lub kreskówki. A potem sprawdzamy czy ktoś będzie umiał to odgadnąć.

I żeby wszyscy byli zadowoleni!I żeby wszyscy byli zadowoleni! Fot. Pixabay | CC0

 5. Ostatnia deska ratunku

Jeśli już wszystkiego próbowałeś i skończyła ci się amunicja, zastosuj ostatnią deskę ratunku. Daj dziecku torebkę pełną 20 groszówek i powiedz, że na miejscu będzie mogło za tę kasę kupić sobie dowolny słodycz albo durnostrojkę w sklepie z pamiątkami. Warunek jest jeden - za każde „Daleko jeszcze?” zabierasz z torebki jedną monetę. Jeszcze nigdy nie zaoszczędziłem na tej metodzie więcej niż 60 groszy.

A kiedy już gładko dojedziesz na miejsce, rozluźnij się. I licz na dobrą pogodę. Bo jeśli nagle się okaże, że leje przez kilka dni, przygotuj się na równie złowrogie co „Daleko jeszcze?” - „Nuuuuuuudzi mi się!”.

Michał Strzałkowski, Polskie Radio S.A.