"To ja ci pokażę, czego słuchałem w twoim wieku". A może pozwolić odkryć muzykę?

Michał Strzałkowski, polskie Radio SA
24.03.2017 13:36
A A A
Chłopiec słuchający muzyki

Chłopiec słuchający muzyki (Pixabay.com /CC0 Public Domain)

- Fajne, ale tak się chyba śpiewało w 2012 - skomentował 10-letni Julian rano, kiedy podjeżdżaliśmy pod szkołę. - Ale poczekaj, chcę dosłuchać do końca - poprosił. Cóż, byliśmy przed czasem, więc pomyślałem: Czemu nie?

Oparliśmy się wygodnie i posłuchaliśmy dalej kupionej przeze mnie niedawno ostatniej płyty Red Hot Chili Peppers „The Getaway”, którą zostawiłem poprzedniego wieczoru w odtwarzaczu, przesłuchawszy ją raptem do połowy.

"To ja ci pokażę..."

Julian równocześnie pomylił się, i nie pomylił zarazem. Miał rację, że płyta nie jest najnowsza, bo ukazała się w 2014 (przestrzelił więc raptem o dwa lata), ale pomylił się jednak w ocenie sposobu śpiewania. Anthony Kiedis specjalnie swojego charakterystycznego stylu przecież nie zmienił od początku lat 90., a „The Getaway”, choć dużo spokojniejsza i bardziej sentymentalna od poprzednich krążków RHCP, właściwie jest dobrym przeglądem tego, czym na przestrzeni ostatnich dwóch dekad zajmowali się muzycznie owi wieczni chłopcy z Kalifornii.

 

Może dlatego krążek raczej mnie rozczarował, choć w sumie nie było się do czego przyczepić. Może poza tym, że było to trochę nudne. Julian jednak słuchał z dużym zainteresowaniem. - Tak się śpiewało chyba w 2012 - powiadasz? - pomyślałem. - To ja Ci później pokażę jak się śpiewało w 1991! - podjąłem decyzję: popołudniu w domu zrobimy przelot przez całe moje muzyczne fascynacje, które przecież zaczęły się dokładnie wtedy, gdy byłem mniej więcej rówieśnikiem Juliana.

To wtedy ukazały się przecież „Blood Sugar Sex Magic” RHCP, „Nevermind” Nirvany, „Ten” Pearl Jamu, „Use Your Illusion” Guns N’ Roses, kultowy „Czarny album” Metalliki czy wreszcie „We Can’t Dance” Genesis. Bez wątpienia tamtego roku lata 80. odeszły w muzyce pop do lamusa. Ostrzyłem sobie już zęby na to muzyczne popołudnie.

Jak to było z moim tatą?

Pierwsze wątpliwości złapały mnie już kiedy stałem potem w korku na moście, jadąc do pracy. Czy powinienem tak ostro zarzucać bardzo młodego w końcu człowieka swoimi fascynacjami? Nie przytłoczę go aby jakimiś w sumie anonimowymi kolesiami z przeszłości, która będzie dla niego tak samo odległa jak czasy, w których tworzyli Mieczysław Fogg, Fryderyk Chopin i ten facet (albo facetka), który jako pierwszy zaczął rytmicznie walić kawałkiem kości mamuta w kłodę przed swoją jaskinią i uznał, że całkiem sporo przyjemności daje mu taki właśnie sposób spędzania wolnego popołudnia. Przecież, przynajmniej odkąd przestały go kręcić piosenkopodobne koszmarki w stylu Bebe Lilli, Julian sam sobie wyszukuje muzyczne inspiracje.

Słabość ma na razie do tanecznego popu - do znudzenia katuje „Relax, Take It Easy” MIKI czy „Can’t Stop This Feeling” Justina Timberlake’a. Z przerwami na „Happy” Pharella Williamsa. Czyli bardzo spoko jak na 10-latka.

 

Pamiętam, że zanim ja na serio zajarałem się rockiem, kicałem po dywanie z radości za każdym razem kiedy w telewizji pokazali wideoklip New Kids On The Block. Najlepiej kawałek „Step By Step”. Coż, każdy ma taki coming out na jaki sobie zasłużył. I mój tata, miłośnik progresywnego rocka z lat 60. i 70. te teledyski cierpliwie wytrzymywał. Kiedy już przeszła mi krótka fascynacja pierwszymi boys bandami, liczyły się natomiast tylko grunge, thrash metal oraz punk rock. Krótko, głośno i treściwie.

Kilkunastominutowe suity King Crimson, concept albumy Pink Floyd czy zawodzenie Roberta Planta z Led Zeppelin, które nieśmiało podsuwał mi ojciec, wydawały mi się pretensjonalne, nadęte i nudne jak flaki z olejem. Tata był jednak cierpliwy, czasem tylko gdy przybiegałem do niego z jakimś nowym muzycznym odkryciem komentował pod nosem: To już kiedyś było.

Długo wydawało mi się, że to tylko takie gadanie. Ale kiedy zacząłem z uporem maniaka słuchać już w latach nastoletnich na cały regulator Rage Against The Machine - tata zajrzał do mojego oklejonego plakatami pokoju i niby od niechcenia spytał: A czemu oni tyle zrzynają z Led Zeppelin?.

W pierwszej chwili się po prostu oburzyłem i pomyślałem, że chyba go kompletnie pogięło. Gdzie tam jacyś bujający w obłokach, jęczący kolesie z ubiegłego wieku mają do prawdziwych bojowników walczących z systemem ostrym riffem i agresywnym wokalem. Ale postanowiłem sprawdzić. Okazało się, że ojciec nie tylko miał rację, ale te stare kawałki okazały się sto razy lepsze od piosenek RATM. A numerów „Wake Up” czy „Renegades of Funk” nie byłoby bez Zeppelinów.

 

Ta druga piosenka mogła sobie być coverem electro-funkowego Afrika Bambaata, ale charakterystyczny gitarowy riff wygląda na mocno inspirowany „No Quarter” Zeppelinów. A intro „Wake Up” to już niemal ordynarne ksero ze słynnego „Kashmiru”. Niby więc zdecydowanie odrzucałem muzyczne inspiracje podrzucane mi przez tatę, ale wszystko wróciło do mnie jak bumerang. Tylko, że miałem mocne poczucie, że sam coś odkryłem.

Podążać "za dzieckiem"

Wiedziałem już zatem co mam robić popołudniu, gdy Julian skończy już lekcje na dziś. Zrezygnuje z serwowania mu sterty klipów i opowieści dziadka powstańca o tym jak to się nawijało wciągniętą przez magnetofon taśmę z kasety z powrotem do szpulki przy pomocy długopisu. Po prostu, skoro już zainteresowało go RHCP, pokażę mu dwie-trzy swoje ulubione piosenki tej kapeli. Poczekam, aż sam przyjdzie zapytać co jeszcze bym mu polecił. Albo sam poklika sobie w YouTube w to co wyskoczy w oknie „related videos”.

Przypomniał mi się wywiad z Katarzyna Nosowską, który czytałem kilka lat temu. Opowiadała w nim między innymi o tym, jak rozjeżdżały się jej muzyczne fascynacje, z tym czego słuchał jej wówczas nastoletni syn (chodziło bodaj o hip-hop i R’n’B). I choć sama była dla mnóstwa młodych ludzi w tym kraju (w tym niżej podpisanego) ikoną rocka w najlepszym wydaniu, nie miała żadnego problemu z tym, że potomek sięga po zupełnie inne płyty. Grunt to chyba nie zaglądać do pokoju dziecka z nieśmiertelną kwestią: Ścisz ten jazgot. Do mnie tak nikt nie zaglądał i ja też się tego trzymam. Wolę wpaść i zapytać: Czego słuchasz?.

A nuż się przytrafi okazja, żeby do czegoś nawiązać i swoją muzyczną propagandę podsunąć jak najsubtelniej.

Michał Strzałkowski, Polskie Radio SA