Ganiają się, wrzeszczą, potykają i... uczą. Takie kino pokazuję dzieciom, żeby przekazać im coś ważnego

Michał Strzałkowski, Polskie Radio S.A.
07.03.2017 07:41
A A A
W głowie się nie mieści i Fantastyczny pan Lis

W głowie się nie mieści i Fantastyczny pan Lis (reż. Pete Docter, prod. Walt Disney Pictures, Pixar Animation Studios; reż. Wes Anderson, prod. Twentieth Century Fox Film Corporation)

Pewnie już o tym pisałem, ale to dlatego, że tak po prostu jest. Lubię kino, wręcz uwielbiam. Nic dziwnego, że właśnie w ten sposób spędzam często z dziećmi czas. Oczywiście nie chodzi o to, żeby się gapić milcząco w ekran, ale naprawdę być wtedy ze sobą. Komentować, wymieniać spostrzeżeniami, żartować na temat tego na co razem patrzymy. Po prostu być razem.

Z dzieciakami, wiadomo, najłatwiej się ogląda coś niezbyt wymagającego. Najlepiej żeby się gonili, wrzeszczeli i od czasu do czasu potykali o własne nogi. Ale oczywiście mam nieco większe ambicje.

Chciałbym, żeby z tego oglądania wynikło coś więcej niż tylko wspólnie spędzony czas. Niekoniecznie może mam na myśli jakąś szczególną życiową naukę, ani rzecz jasna jakąś drętwą dydaktykę czy morał o tym, że mycie zębów jest bardzo ważne. No jest, to prawda. Tylko co z tego? Dzieciaki moralizatorstwo wyczuwają z daleka, jak żarłacz błękitny krew w oceanie. Tyle tylko, że rekina to wabi, a dzieciaki skutecznie odstrasza. Trzeba mieć sposób.

Mój jest taki, że sięgam po filmy, które pozornie są tylko czystą przygodą lub zwykłym wygłupem, a tak naprawdę niosą w sobie bardzo zmyślnie podaną porcję fajnych życiowych wartości. To moja siódemka takich właśnie filmów. Dlaczego właśnie one?

1. "Jak wytresować smoka" (2010), reż. Chris Sanders, Dean DeBlois

Bo nie chodzi tu tylko o to, że chłopiec wbrew wszystkiemu zaprzyjaźnia się ze smokiem, ale także o to, że dzięki temu odnajduje swoje prawdziwe powołanie i miejsce w grupie. Gdy wszyscy Wikingowie z wioski Berg, w której toczy się akcja używają tylko siły i zdecydowania, kilkunastoletni Czkawka woli pomyśleć. Ponieważ jest w tym lepszy nawet od swojego ojca-wodza, będzie umiał wszystkich przekonać, że warto podejść do odwiecznego konfliktu ludzi i smoków w nowy sposób.

2. "W krzywym zwierciadle: Europejskie wakacje" (1985), reż. Amy Heckerling

Z pozoru dysfunkcyjna rodzina Griswaldów, która wygrywa w teleturnieju wycieczkę po Starym Kontynencie, tak naprawdę mi imponuje. Bo choć na swojej drodze rozsiewają kataklizmy (niszcząc angielskie Stonehenge czy rujnując piwne święto w Bawarii), to jednak wciąż trzymają się razem, wybaczają sobie każdą katastrofę i walczą o siebie do samego końca. Czyli kompletnie odwrotnie niż bohaterowie ckliwych, pastelowych oper mydlanych.

 

3. "Willy Wonka i Fabryka Czekolady" (1971), reż. Mel Stuart

Zanim za ekranizację słynnej książki dla dzieci Roalda Dahla wzięli się w 2005 roku Tim Burton i Johnny Depp, sięgnęli po nią Mel Stuart i Gene Wilder (scenariusz zaś pisał sam Dahl). Ta wersja podoba mi się bardziej.

Być może dlatego, że widziałem ją rzecz jasna jako pierwszą. Albo dlatego, że romantyczno-nostalgiczny Willy Wonka w wykonaniu Wildera przemawia do mnie bardziej niż niepokojąco-mroczna interpretacja Deppa. Ale zapewne najważniejsze jest to, że starsza ekranizacja jest po prostu bliższa książkowemu pierwowzorowi. Tak czy siak, zawsze to fajnie popatrzeć nie tylko na czekoladowe wodospady czy hasające Umpa Lumpy, ale także nauczyć się, że uczciwość i szczerość zawsze popłaca.

 

4. "Goonies" (1985), reż. Richard Donner

To na tym filmie wychowało się całe pokolenie dzisiejszych 30 i 40-latków. Niesamowita opowieść o grupce dzieciaków, która wyrusza na poszukiwanie skarbu piratów, a po piętach depcze im pewna bandycka rodzinka. Coś jakby powieść Edmunda Niziurskiego i Hollywood w jednym. Ale przecież trzeba pamiętać, że nasza grupka dzielnych bohaterów nie tylko odnajduje statek i "Jednookiego" Willa, ale także zaprzyjaźnia się z kimś, kogo wygląd z początku odstrasza. I uczy się, że to nie powierzchowność świadczy o tym, kto ma jakie serce.

 

5. "Fantastyczny Pan Lis" (2009), reż. Wes Anderson

Coś przewrotnego na kilka sposobów. Po pierwsze - Anderson ("Grand Budapest Hotel") ekranizuje książkę dla dzieci. Po drugie - ekranizuje ją na sposób, który sprawia, że już sam nie wiem czy to dla dzieci, czy dla dorosłych. Po trzecie - robi to tak, że dobrze bawią się właściwie wszyscy. Po czwarte - decyduje się na film animowany. Po piąte - mało kto poza Niemcami zdecydował się na dubbing, skoro do podłożenia głosów udało się namówić drużynę wszechczasów, czyli m.in. Meryl Streep, George'a Clooneya, Billa Murraya, Adriena Brody'ego, Willema Dafoe i Owena Wilsona.

W reszcie po szóste - w tym filmie aż roi się od fajnych wartości, serwowanych nam tak, że w ogóle tego nie zauważamy. No, ale jeśli to opowieść o Panu Lisie, niegdyś znakomitym złodzieju kur, a dziś zblazowanym ojcu, który daje się namówić na ostatni wielki skok, a dzięki temu co się wydarzy zrozumie czym naprawdę jest rodzina, to czego chcieć więcej?

 

6. "W głowie się nie mieści" (2011), reż. Pete Docter

Jeśli ktoś nam już nakręcił "Potwory i spółka" czy znakomity "Odlot", to wiadomo, że nie będzie pudła. Ale "W głowie się nie mieści" to zdecydowanie najlepsza animacja w dorobku Pete'a Doctera i jednak z najlepszych w ogóle jakie powstały w ostatnich dwóch dekadach.

Genialny jest już sam pomysł - opowiedzieć o psychicznym dojrzewaniu dziewczynki z punktu widzenia emocji, które są w tym filmie małymi ludzikami mieszkającymi w naszych głowach. I tak jak my boją się, cieszą albo wpadają w złość, a w miarę rozwoju akcji muszą nauczyć tak ze sobą współpracować, żeby udało się radzić sobie z codziennością. Jeszcze nikt w tak genialny sposób nie opowiadał o dziecięcej psychologii.

 

7. "Mój sąsiad Totoro" (1988), reż. Hayao Miyazaki

Jeśli jeszcze tego nie widzieliście, koniecznie nadróbcie. Opowieść, o dwóch dziewczynkach, które zaprzyjaźniają się z leśnymi duchami, co pomaga im umocnić swoją relację i poradzić sobie z ciężką chorobą mamy, jest jedną z najpiękniejszych animowanych historii jakie widziałem. To właśnie wizerunek beczułkowatego Totoro stał się symbolem japońskiego studia filmowego Ghibli.

Ten film mistrza Miyazakiego obejrzałem kiedyś zimowym wieczorem w akademiku. I wtedy obiecałem sobie, że kiedyś pokażę go moim dzieciom. Danego sobie słowa dotrzymałem. I bardzo się z tego cieszę.

 

Michał Strzałkowski, Polskie Radio S.A.