Ferie, a pogoda kiepska - co robić, gdy trudno wyjść z domu? Pobaw się w teatr albo kino

MIchał Strzałkowski. Polskie Radio S.A.
06.02.2017 07:52
A A A
Teatrzyk

Teatrzyk (CC0 Public Domain/ Pixabay)

Ferie zimowe to dla dzieci czas zabawy, a dla rodziców często wyzwanie - co robić, gdy nie ma pogody, a budżet nie pozwala na mnóstwo tzw. wielkich wyjść? Można wykorzystać wyobraźnię. Oto kilka pomysłów na "kulturalne" rozrywki.

Z pogodą wiadomo, bywa różnie. Niczego nie można być pewnym do końca. Zwłaszcza w mieście, bo jeśli akurat wylądowaliśmy z dzieckiem górach, to sprawa jest prostsza. Tam zawsze coś się wymyśli. Ale w Warszawie, Krakowie czy Łodzi możemy mieć całkiem spory problem jeśli w ferie pogoda jest do niczego, a nie ogarnęliśmy się z żadnymi atrakcjami w rodzaju "Zimy w mieście".

A nawet jeśli śniegu napadało co nieco, a park i górka do zjeżdżania na sankach są w zasięgu małych nóżek, to bankowo akurat tego dnia stężenie smogu przekroczy poziomy, przy których w ogóle opłaca się oddychać. Krótko mówiąc - klops. Siedzimy w domu i słuchamy jak mantry: "Tato, nudzi mi się!"

Jasne, możemy przecież odpalić w kablówce kanał z kreskówkami albo po raz 150. obejrzeć z dzieciakiem na DVD "Shreka" albo "Kung-Fu Pandę". Ale przecież mamy dużo więcej ambicji i tylko złośliwa pogoda w połączeniu z toksycznym powietrzem powstrzymały nas od aktywnego i pomysłowego spędzenia kilku najbliższych godzin. Może zatem odwrócić tę sytuację. Zamiast coś oglądać, stworzyć coś co obejrzą inni.

Nawet jeśli wydaje ci się, że nie masz w sobie żyłki reżysera albo producenta, spróbuj się przełamać. Dzieciaki i tak widzieć będą w tobie drugiego Martina Scorsese, Adama Hanuszkiewicza czy Andrew Lloyd Webera.

Domowy teatrzyk

Na początek możesz spróbować czegoś wybitnie łatwego. Już bardzo dawno temu stary dobry wujek Platon stwierdził, że ludzkie życie jest tylko teatrem, który kreuje jakiś wielki Demiurg. Nie wiem czy myślał wtedy o klockach lego, ale przyjmijmy, że mógł mieć na myśli i taki wariant, w którym to my i nasze dzieci stajemy się zbiorowymi reżyserami wielkiej sztuki małego życia. Brzmi podejrzanie poważnie? A tak naprawdę jest dziecinnie proste. Kto z nas nie lubi pobawić się ludzikami lego w scenki z mniej lub bardziej autentycznego życia. Czemu zatem nie zainscenizować w ten sposób jakiejś zakręconej, w dużej mierze improwizowanej opowieści albo klasycznej baśni. Albo jedno wymieszać z drugim.

Zabawa klockami w teatrZabawa klockami w teatr CC0 Public Domain /Pixabay

Grunt żeby się dobrze bawić, a potem dokładnie posprzątać. Nic bowiem nie doskwiera w nocy tak mocno jak nadepnięty z impetem zapomniany klocek. Jeśli chcemy uniknąć tego ryzyka, ludziki lego z powodzeniem można zastąpić pluszakami.

Po takiej rozgrzewce czas na poważniejsze wyzwanie. Co prawda słynny przedwojenny amerykański komik i artysta wodewilowy W.C. Fields ukuł jedno z podstawowych przykazań show-biznesu "Nigdy nie pracuj z dziećmi i zwierzętami", ale bądźmy szczerzy - na pewno nie miał na myśli akurat twojego dziecka. W każdym razie nie mniej niż Platon klocki lego. Tak czy siak - odwagi. Nikt przecież nie mówi o tym, żeby wystawić w całości wszystkie części "Dziadów" Mickiewicza, ale nawet proste, składające się z jednej rozbudowanej sceny przedstawienie może wam sprawić mnóstwo frajdy.

Czasem wystarczy tylko robienie kostiumów czy dekoracji, a zabawa jest przednia. Nam nie zawsze udawało się doprowadzić premierę do skutku, a i tak czuliśmy dumę. Zresztą nie ma co się aż tak bardzo napinać, bo jak mawiał Gustaw Holoubek: Jeśli dwóch ludzi rozmawia, a reszta słucha ich rozmowy - to już jest teatr.

Pobaw się cieniem

Możemy też nieco podnieść poprzeczkę i sięgnąć przy okazji do kultur Dalekiego Wschodu. Potrzeba do tego na szczęście niewiele. Trochę papieru, biurowego kleju, nożyczek, patyczków i kredek. Już w III wieku p.n.e. wymyślono bowiem w Chinach teatr cieni. I nie chodzi bynajmniej o to, co wszystkim nam się wydaje, że umiemy, ale tak naprawdę nie mamy o tym pojęcia, czyli "robienie zwierzątek" z cienia odpowiednio złożonych dłoni, ale o prawdziwy teatrzyk z wykorzystaniem wyciętych z papieru postaci i elementów prostej dekoracji, które (a właściwie ich cień) trzeba oglądać przez prześcieradło.

Efekt naprawdę jest świetny, choć trzeba przyznać, że przygotowania wymagają trochę umiejętności plastycznych i artystycznego zacięcia. Z drugiej jednak strony, jeśli kształty postaci, zwierząt czy roślin wyjdą wam wyjątkowo kanciaste lub koślawe, zafundujecie całej widowni darmowy test Rorschacha. Po prostu na wszelki wypadek nikogo nie próbujcie diagnozować.

Teatr cieniTeatr cieni CC0 Public Domain/ Pixabay

Jeśli z nożyczkami i klejem czujecie się niepewnie, a bliższe wam są kredki czy farby, to warto spróbować czegoś japońskiego. Teatr kamishibai nie jest aż tak stary jak chińskie teatrzyki cieni, ale jego korzenie sięgają XII-wiecznych buddyjskich świątyń.

Ta sztuka oparta na przesuwaniu kolejnych kart z rysunkami układającymi się w historię opowiadaną przez narratora największą popularnością cieszyła się w Japonii w pierwszej połowie XX wieku i była dla filmu animowanego mniej więcej tym czym kino nieme dla filmu dźwiękowego - ubogim przodkiem, który z czasem stał się dla niektórych kultowy. Oczywiście w oryginale potrzebna jest specjalna drewniana rama do przesuwania ilustracji, ale w domowych warunkach łatwo można wykombinować z kartonu prosty zamiennik. Najważniejszą częścią zabawy jest przecież obmyślanie historii i przygotowywanie ilustracji.

Domowe kino

Zamiast w teatr, pobawić można się także w kino. Dziś przecież wystarczy do filmowania smartfon czy tablet. Napiszcie razem krótki scenariusz albo spróbujcie odegrać wspólnie sceny z najsłynniejszych filmów.

Nic tak nie uświęca okładania się na oślep gąbkowymi mieczami jak udawanie, że to pojedynek między Darthem Vaderem a Obi Wanem-Kenobim albo skakania z kanapy na fotel imitującego scenę pościgu z dowolnego filmu akcji. A w każdym razie zawsze masz dzięki temu dobre wytłumaczenie dla swojej żony lub partnerki, gdyby wróciła z pracy nieco wcześniej i nakryła cię na demolowaniu do spółki z dzieciakami najbliższej okolicy. "Kochanie, to tylko efekty specjalne" - zawsze jest przecież jakąś wymówką. Może rzeczywiście nie najlepszą, ale w sumie dosyć rozczulającą. Szybko też dodaj: "Świetnie, że już jesteś. Mamy tu dla ciebie bardzo ważną rolę."

Zabawa w teatr czy kino naprawdę wciąga dzieci i rodziców, ale pamiętać trzeba o jednej pułapce. Najmłodsi bawiąc się w odgrywanie scenek (niczym klasycy włoskiego neorealizmu) sięgają po to, co sami podpatrzyli. Dobrze więc, zanim zaprosicie na premierę swoich teściów, zastanówcie się, czy właśnie nie gracie w adaptacji waszej ostatniej małżeńskiej sprzeczki albo czegoś w tym rodzaju.

Z drugiej strony, taki obrót spraw może być także zabawny. Znajomy aktor wciąż jeszcze młodego pokolenia opowiedział mi kiedyś taką sytuację z własnego domu. Podpatrywał jak jego pięcioletnia wówczas córeczka bawiła się plastikowymi dinozaurami. Mniejszy biegał za większym i wołał wesoło namawiając do zabawy: "Tato, tato..!". Drugi tylko mu coś mu ponuro odburkiwał. Wtedy pojawiał się trzeci, także duży dinozaur i spokojnie tłumaczył temu małemu: "Zostaw proszę tatusia w spokoju. Właśnie wrócił z castingu…".

To jednak ważne, aby zgodnie z Wyspiańskim "teatr swój widzieć ogromnym", ale nie zapominać, że dobrze na niego też patrzeć jak na coś "małego tu i teraz".

MIchał Strzałkowski. Polskie Radio S.A.