"Tato, zrobimy dzisiaj kogel-mogel?", czyli dziecko w kuchni

Przemysław Borowian
08.02.2017 14:55
A A A
Kogel mogel

Kogel mogel (Fot. Marcin Klaban / Agencja Wyborcza.pl)

Nie mogę powiedzieć, że jestem świetnym, błyskotliwym kucharzem. Ale swoje zrobić potrafię. Choć bywa, że pomoc córki częściej komplikuje gotowanie, niż ułatwia, chętnie zabieram ją do kuchni. To świetny pomysł na wspólne spędzenie czasu!

Za sprawą popularnego od niedawna programu telewizyjnego, więcej zaczęto mówić o obecności w kuchni dzieci. Mam wrażenie, podparte własnymi wspomnieniami, że wcześniej miejsce przygotowywania posiłków było odgrodzone swego rodzaju niewidzialną barierą. Dopuszczać dziecko do garów? Żeby się skaleczyło? Oblało wrzącą wodą?! Żeby przeszkadzało???

To pierwsze błędne założenie, nasuwające mi się przy okazji dyskusji na temat obecności w kuchni naszych pociech. Dziecko nie musi (ba, nie może!) podejmować się od razu niebezpiecznych wyzwań, np. z ostrymi nożami w roli głównej. Jak powiedział kiedyś Mateusz Gessler - warto żeby młodzi kucharze rozpoczynali swoją przygodę z gotowaniem od przyglądania się lub asystowania w najprostszych czynnościach, pod czujnym okiem rodzica. Jeśli od najmłodszych lat będziemy zaszczepiać w dziecku przekonanie, że posiłki nie kończą się tylko na nuggetsach z kurczaka i frytkach, ono będzie entuzjastyczniej nastawione do zdrowej kuchni, chętniej będzie poszukiwać smaków z różnych stron świata. Inne kultury i ich unikalną specyfikę najłatwiej poznawać właśnie po kuchni.

Znam rodziców, którzy nigdy nie podaliby dziecku pizzy czy napoju gazowanego. Sam niechętnie podsuwam dziecku tego typu posiłki. Wolę zaprosić córkę do kuchni i wspólnie z nią przygotować coś smacznego (co nie oznacza, że całkowicie zabraniam jej fast foodów - zestawy dla najmłodszych z popularnej sieciówki to ważny element dzieciństwa). Podobne odczucia mam wobec słodyczy - zamiast kupowania czekoladowych batoników, proponuję kogel mogel. Młoda czasem już nawet sama prosi, żebyśmy wspólnie przygotowywali ten deser.

Niezmiennie bawią mnie rodzice, którzy zapisują dzieciaki na wszelakie zajęcia dodatkowe. Poniedziałek - tenis. Wtorek - szkoła muzyczna. Środa - angielski. Nawet w weekend jakiś balet lub inne ćwiczenia, żeby tylko uciec od obowiązku zajmowania się synem czy córką. To jest - moim zdaniem - główny powód tego, że potem, już jako dorośli, dzieci tak rzadko odwiedzają rodzinne strony, interesują się rodziną, doceniają wychowanie.

Zacznijmy tworzyć głębszą relację z dzieckiem właśnie od kuchni. Niech ono, mając te trzydzieści kilka lat, z sentymentem wspomni wspólne popołudnia przy garach, którym efektem była pyszna zupa.

Jak to mawiają - przez żołądek do serca. Również tego małego.