I jak tu rehabilitować, kiedy takie igrzyska nam się trafiły?

Bartosz Raj
17.08.2016 23:53
.

. (Bartosz Raj)

Nie było za wiele szczę¶cia w te wakacje, choć się jeszcze nie skończyły. Plan był taki: odpocz±ć, wyjechać, ćwiczeniami poprawić sprawno¶ć dziecka. Jest zmęczenie, szybki powrót i totalny bezruch. Smutek w sumie.
Pyta się mnie dziś: Kim jest Michael Phelps, bo tak ją nazwałem po ostatnich wyczynach na basenie. Tłumaczę, wrażenie robi owe 23 złote medale igrzysk olimpijskich, ale wielkiego uśmiechu nie ma. Basen, rzucanie bule, huśtawki i trochę kometki na ogrodzie - to wszystko. Zdrowie nie pozwala, czasu też mało, skoro lwią część wakacji spędzamy w szpitalu. Miało być inaczej, więc będzie to dość niemrawy wpis ojca, który pozostaje w nieszczególnym nastroju. Zaczęło się ostro. Tuż po Euro pierwszy szpital. Ledwo się wykaraskała, ledwo zdążyliśmy na dwa dni wyjechać na Mazury, gdzie znów było trochę wody i - odkrycie niewątpliwie - wioseł, i już musieliśmy wracać. Prosto do szpitala z międzylądowaniem na ostrym dyżurze w Olsztynie. Moja starsza córka Hania jest oczywiście najdzielniejszym człowiekiem na świecie, bardziej zdeterminowanym niż Usain Bolt w zdobyciu trzech złotych medali w Rio, więc znów się wykaraskała. Jednak terapia, ciągle leczenie tego, co w niej siedzi i unieruchamia nogi (chwilowo mam nadzieję) odbija się na energii, humorze i wszystkim. Także planach. Te o powolnym rozruszaniu nóg musimy na razie porzucić. Co prawda obraz rezonansu magnetycznego jest ciut lepszy, pozbyliśmy się też (mam nadzieję, że nie na chwilę) notorycznego bólu pleców na górze i dole, ale bez kolejnej, jubileuszowej 20-tej już operacji się nie obejdzie. To ona może sprawić, że nogi zostaną uwolnione z kleszczy paraliżu. Ale by operację można było przeprowadzić, potrzebny jest postęp w leczeniu tego co zalega jej w środku kręgosłupa od góry do dołu. Czekamy zatem. Nienawidzę czekania. Decyzje lubię podejmować szybko. Lubię widzieć - choćby niewielkie - ale natychmiastowe efekty. I Hania ma to chyba po mnie. Przez kilka lat znosiła chorobę i wszystkie bardzo bolesne i krępujące objawy z uśmiechem. Dziś, kiedy stała się bardziej uzależniona od pomocy, jest jej ciężej to znosić. Jedyne, na czego efekty umieliśmy razem czekać, bo choć nie natychmiast, ale po dwóch, trzech latach występowały, to była rehabilitacja. Córka chodziła na zajęcia, ćwiczyła w domu, ale najlepszą rehabilitacją był jej opór, by się poruszać. Nogami, stopami, zginanie ich w kolanach. Jak wiele ćwiczeniami i swoją determinacją zyskała widać na zdjęciach. Te z 2012 roku, kiedy piłkarska Polska dostawała lanie na Euro a sportowcy z Pekinu przywozili 10 medali, pokazują tragedię, totalne ścięcie z nóg 5-letniej wtedy dziewczynki i pierwsze kroki w grudniu. Te z 2013 i 2014 roku pokazują jak rośnie olimpijska forma, coraz więcej kroków, coraz mniej wózka, coraz więcej chodzenia bez pomocy sprzętu rehabilitacyjnego. Na tych z 2015 roku, na przykład z ostatnich udanych wakacji na Mazurach, widać już dziecko walczące z chorobą, z efektami chemioterapii, ale wciąż chodzącą. Kolejny rok igrzysk olimpijskich, kiedy Polacy mogą nie zbliżyć się do 10 medali, z kolei piłkarze na Euro dotarli aż do ćwierćfinału, to dla nas najcięższy i najsmutniejszy z dotychczasowych. Wszystko, co osiągnęła zostało zniszczone, nie przez chorobę, ale jej towarzyszące przypadłości. Znów nie chodzi, wózek wrócił do łask. Nogi ruszają się ledwo, ledwo. Po rehabilitacji nie ma śladu, pozostała bierna jej forma - poruszanie jej nogami we wszystkie strony. Najgorsze jest czekanie. Bezsilność. Kiedy człowiek nie wie jak pomóc i co dalej. Dziś nogi drgnęły na basenie. Potem dumna pokazywała mi, że umiała wyciągnąć jedną nogę z samochodu i przesiąść się z wózka na fotel. To teraz jej rehabilitacja. I da radę. Autor pisze też na blogu Ojca Raj - www.hantek.blox.pl