W zasadzie niegroźna, czyli bliźniaczy poradnik wakacyjny

Piotr Mikołajczyk
09.08.2017 12:25
A A A
Wakacje z bliźniakami

Wakacje z bliźniakami (Fot. iStock)

Najważniejszej rady dotyczącej wyjazdu wakacyjnego z rocznymi bliźniakami udzielił mi niezawodny poradnik "Autostopem przez galaktykę". Rada ta brzmiała: nie panikuj.

Na początek wyjaśnienie. Nie wiem, czym się różni wychowywanie bliźniaków od wychowywania jednego dziecka, bo nigdy nie miałem jednego dziecka. Wiem, że kiedy ludzie dowiadywali się, że zostanę ojcem bliźniaków gratulowali, ale też często współczuli. Współczuli niepotrzebnie, niemniej teraz, po roku, jestem w stanie sobie wyobrazić dlaczego to robili. To niewprost odpowiedź na pytanie, co może być skomplikowanego w wyjeździe z dzieckiem, choćby i małym. Z dzieckiem może nic. Z dwojgiem małych dzieci sytuacja się zmienia.

Wiem, podobno przy drugim dziecku jest łatwiej. Sęk w tym, że akurat u mnie przy drugim dziecku jest dokładnie tak samo, jak przy pierwszym. A przy pierwszym dziecku człowiek chce mieć wszystko pod kontrolą, chce być przygotowany na każdą ewentualność, a do przygód stosunek ma podobny, jak Bilbo Baggins. Czyli nie życzy ich sobie, bo można się przez nie spóźnić na obiad. Ok, możliwe, że nie każdy człowiek. Może tylko ja i wszyscy inni początkujący rodzice, których znam.

Jechać? Nie jechać?

To wbrew pozorom nie jest kompletnie idiotyczne pytanie. Kluczowa bowiem informacja dotycząca wyjazdu - oczywista, ale i tak warta tego, żeby mieć ją w głowie - brzmi: dwójka rocznych dzieci podczas wyjazdu nie stanie się ani trochę mniej absorbująca. Prawdopodobnie stanie się absorbująca jeszcze bardziej, ponieważ znajdzie się w zupełnie nowej przestrzeni, która jest z racji nowości szalenie dla dzieci interesująca i z tego samego powodu szalenie stresująca dla rodziców.

Niemniej, nie rozmawiamy o tym, jak siedzieć z dwójką roczniaków w domu. Nie powiem, że każdy by tak potrafił, bo jeśli czegoś nauczył mnie rok jako ojca bliźniaków (oprócz między innymi przewijania, kąpania, karmienia, tulenia, śpiewania, noszenia, montowania i składania wózka, nietracenia nadziei, obywania się bez snu, jedzenia czy prysznica oraz ignorowania takich drobiazgów jak upstrzona wymiocinami stylizacja), to tego, że siedzenia w domu z dwójką roczniaków może być czynnością wyczerpującą.

Ale nie, nie namawiam do spędzenia urlopu w domu. Już choćby dlatego, że możliwość pokazania dzieciom czegoś nowego i zobaczenia ich reakcji na rzeczone coś, czy to będzie jezioro, czy las, krowa, kaczka czy droga na Ostrołękę wynagradza wszelkie związane z tym niewygody. Tak, to jest takie proste. Poznawanie świata wraz z dziećmi wydaje mi się jednym z największych przywilejów rodzica. Poza tym, poznawanie nowych rzeczy to dla dzieci zwyczajnie frajda. A dziecko, które ma frajdę jest jak klient w krawacie - mniej awanturujące się.

Dokąd? 

Skoro już ustaliliśmy, że dwójka dzieci będzie zachowywać się dokładnie tak samo jak w domu, tylko bardziej, możemy zastanowić się nad tym, gdzie ją zabrać. Jeśli swoich dzieci nie lubimy, nie lubimy też siebie i innych ludzi - możemy zabrać dzieci na jakąś objazdówkę, najlepiej autobusową. Jeśli jednak chcielibyśmy stres dzieci i swój zminimalizować, rozsądniejszą wydaje się wyprawa w jedno konkretnie miejsce, z którego ewentualnie można przeprowadzać wycieczki. Niekoniecznie zbrojne.

Nie udając bynajmniej wyroczni, powiem, co wydaje mi się ważne przy wyborze miejsca. Pamiętacie, jak było fajnie wybrać z dwojgiem maluchów i wielkim bliźniaczym wózkiem do centrum handlowego w weekend? Ach, nie było przyjemnie? Było okropnie? To teraz dorzućcie do tego upał, jeszcze większy tłok i jeszcze większy hałas i będziecie mieć obraz tego, jak będzie wyglądał urlop w większości popularnych wakacyjnych destynacji. Dlatego sugerowałbym raczej miejsca odludne, gdzie nie przewalają się codziennie tłumy. Domek na Mazurach? Ekstra (sprawdzić, czy nie w Mikołajkach). Wielki hotel w Egipcie? Ryzykownie. Niewielki pensjonat w nieoczywistym miejscu w górach? Jeśli nie mają problemu z małymi dziećmi - czemu nie. Ten sam pensjonat, ale w dowolnej popularnej nadmorskiej miejscowości? Ja bym się nie zdecydował.

Ważne wydaje mi się upewnienie, że w danym miejscu nie będą krzywo patrzeć na rodziców z dziećmi. Niektóre pensjonaty same zaznaczają, ale jeśli takiej informacji nie ma, warto zadzwonić i zapytać. Nie chcemy w końcu spędzić tygodnia czy dwóch użerając się z właścicielami i innymi gośćmi. Serio, będziemy mieć dość stresujących wyzwań. Wbrew pozorom, całkiem atrakcyjnym pomysłem może okazać się wyjazd do bliskich, oczywiście pod warunkiem, że bliscy są chętni, życzliwi i mają świadomość, że wpuszczają do siebie tornado. Taki wyjazd ma jedną gigantyczną zaletę - życzliwych ludzi. Ale do tego jeszcze wrócimy.

Jak?

Podobno są dzieci, które lubią jeździć. Możliwe, ale akurat nie są to moje dzieci. Podobno są też wózki, które łatwo dają się schować w bagażniku niewielkiego samochodu i jeszcze zostaje miejsce na bagaże. Również możliwe, ale to akurat nie mój wózek i nie mój bagażnik. W moim przypadku wyprawa oznacza układankę, w której bez wprowadzenia dodatkowych opcji trzeba wybrać dwa z trzech: wózek, bagaże albo dzieci.

Logistyka wydaje mi się największym wyzwaniem w przypadku takiego wyjazdu. Zarówno pod względem pakowania, jak i planowania. Generalnie, jeśli nie dysponujesz dużym samochodem z jeszcze większym bagażnikiem plus bagażnikiem dachowym - w przypadku wyjazdu będziesz musiał dokonywać trudnych wyborów. Rozmiary wózka dla bliźniaków sprawiają, że rozsądnym wydaje się pytanie o to, czy w ogóle go zabierać. W końcu roczne dzieci spokojnie można już nosić ze sobą w nosidełkach czy chustach. Mimo wszystko, wózek bywa przydatny (a roczne dzieci po jakimś czasie okazuję się zaskakująco ciężkie i też w końcu męczą się stanem przywiązania do rodziców), więc jeśli jest taka możliwość - warto go zabrać.

U nas rozwiązaniem okazał się wspólny wyjazd z dziadkami w dwóch samochodach. W jednym dziadkowie, wózek i część bagaży, w drugim rodzice, dzieci i jeszcze więcej bagaży. Co w przypadku ludzi, którzy nie chcą lub nie mogą jechać z dziadkami? Naprawdę warto rozejrzeć się za towarzystwem z własnym samochodem i miejscem w bagażniku. Albo odpuścić wózek. Da się bez niego przeżyć.

Acha, od razu uprzedzę. Pogódź się z tym, że na połowę zabawek, które zabierzesz dzieci nawet nie spojrzą. I tak nie przewidzisz, która to połowa, więc nie zawracaj sobie tym głowy.

Drugim fundamentalnym problemem jest to, jak (i kiedy) jechać, żeby dojechać. Szczególnie, kiedy dzieci nie lubią jeździć, a moje okrutnie nie lubią. Dla nas rozwiązanie było jedno - wyjechać względnie rano, kiedy dzieci się już wyspały i zjadły śniadanie, więc mają dobry humor, ale jeszcze nie zaczęły być śpiące, bo miałyby zły i zaczęłyby płakać. Jedziemy nasłuchując nerwowo, czy dzieci nie płaczą, czy nie zaczynają płakać, czy śpią, czy się może budzą i w jakim humorze. W tej sytuacji rozsądne wydaje się, żeby jedno z rodziców siedziało z dziećmi z tyłu i monitorowało na bieżąco sytuację oraz reagowało. Da się tak usiąść nawet w niewielkim samochodzie. Oczywiście, jeśli nie upieramy się przy tym, żeby siedzieć wygodnie. Albo chociaż prosto.

Resztę załatwiają piloci, czyli dzieci. Kiedy zażądają - robicie przerwę. A zażądają. Będziecie wiedzieć kiedy. Nam ponad 200 km udało się sprawnie pokonać z jedną tylko przerwą na kawę, przewinięcie i osuszenie łez wywołanych tymi okropnymi fotelikami.

Ach. Samolot. Wiem, można. Z jednym pewnie na luzie. Z dwoma? Myślę, że też. Ja jednak wolałem zabezpieczyć się przed ryzykiem znanym, czyli płaczem w samochodzie niż ryzykować nieznane, czyli płacz w samolocie. Choć fakt, że większość linii (także tanich) oferuje darmowe przewiezienie wózka, także bliźniaczego, jest opcją rozwiewającą sporo wątpliwości i kuszącą do testów w kolejnych latach.

Z kim?

"Im więcej, tym weselej". Ta maksyma niekoniecznie musi sprawdzać się w przypadku wyjazdu wakacyjnego, w końcu introwertycy też czasem muszą odsapnąć. Niemniej w przypadku wyjazdu z duetem roczniaków jest to maksyma, która może uratować jeśli nie życie czy zdrowie, to przynajmniej samopoczucie.

Kiedy bowiem myślę o różnicach w posiadaniu jednego dziecka i dwóch jedna rzecz wydaje mi się kluczowa. W przypadku dwojga dzieci rodzice nie mają fundamentalnej przewagi nad dzieckiem: przewagi liczebnej. Jedno dziecko musi czasem spać. Dwoje dzieci również, ale są już w stanie tak rozłożyć siły, żeby czuwać 24 godziny na dobę. I wiedz rodzicu, że jeśli tego nie robią, to jest to wyłącznie ich dobra wola.

W tej sytuacji najważniejsza rzecz, jaką może zabrać na wakacje rodzic rocznych bliźniaków jest dodatkowa para rąk. I dodatkowa para oczu. Przyjaciele lub ktoś z rodziny to znakomity towarzysz wakacyjnego wyjazdu, a jeśli przy okazji lubią (wasze) dzieci i co jeszcze ważniejsze, dzieci lubią ich - stają się towarzyszem idealnym. W końcu możliwość udania się do łazienki bez nerwowego nasłuchiwania, czy dzieci nie robią sobie krzywdy albo czy nie wybuchają płaczem jest wakacyjnym luksusem, przy którym schować się mogą wszystkie drinki ze wszystkimi palemkami na wszystkich plażach świata. 

Z czym?

Tu jest łatwo. Ze wszystkim. Sami wiecie najlepiej, co jest niezbędne do normalnego funkcjonowania was i dzieci. Wszelkie utensylia kąpielowe, przewijakowe, stołowe czy zabawkowe, bez których wasze dzieci nie wyobrażają sobie życia tu będą równie niezbędne. Do tego oczywiście wszystko to, co może się przydać podczas szalenie niebezpiecznego kontaktu z naturą. A więc spraye przeciw owadom, maści na ukąszenia, plastry, środki przeciwbólowe etc. Ubrania - wiadomo, na każdą możliwą pogodę. I tak dalej, i tak dalej.

Acha, jeśli macie roczne bliźniaki, to już wiecie, że przestrzeń dybie na wasze zdrowie psychiczne i próbuje zadać waszym dzieciom obrażenia cielesne. Czyli przydają się rzeczy pozwalające czynić sobie ziemię poddaną takie, jak np. zabezpieczenia do kontaktów, osłonki na ostre kanty, zabezpieczenia szafek. Ale spokojnie, naprawdę pokaźne i trudne dla maluchów do sforsowania barykady da się ustawić z bagaży. I wtedy człowiek przestaje narzekać, że aż tyle gratów musiał zabrać.

Dodatkowe atrakcje? Tu konieczne jest użycie przeze mnie banalnego chwytu i odpowiedź: to zależy od dzieci. W naszym przypadku hitem okazał się ogrodowy basen, w którym przy pogodzie można się chlapać aż do granic hipotermii, a przy braku pogody można do niego hurtem wrzucać zabawki. Taki basen ma jeszcze jedną gigantyczną zaletę: dzieci nie mogą się z niego rozbiec w różne strony, co oznacza, że do ich kontroli wystarczy tylko jedno z rodziców. A drugie może w tym czasie będzie musiało zająć się czymś ważnym, ale możliwe, że będzie też mogło zająć się w tym czasie relaksem. Czyli czymś, czego podczas wakacji z rocznymi bliźniakami nie należy oczekiwać w zbyt wielkich ilościach.

Zresztą, dla rocznego dziecka dodatkową atrakcją jest wszystko - od spaceru po lesie po wyjście do restauracji. Każda tego typu wyprawa wydawała nam się najpierw rzeczą groźną, a po jakimś czasie z radością oglądaliśmy zachwycone dzieci i śmialiśmy się z tych strachów. A śmiech jest czymś, czego podczas wakacji z rocznymi bliźniakami nie należy oczekiwać w zbyt wielkich ilościach.

I co dalej?

Podejrzewam, że po lekturze tego tekstu odnieść wrażenie, że wakacje z rocznymi bliźniakami polegają na tym, żeby pojechać gdzieś daleko i tam robić z grubsza to samo, co w domu. Nie będzie to wrażenie błędne. Ale! Przynajmniej nie będzie się tego samego robić w tych samych okolicznościach przyrody. Oraz! Wyjazd wakacyjny ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Pozwoli po powrocie docenić własny dom, w którym nie trzeba się martwić o nieznane zagrożenia. Bo wszystkie zagrożenia - co za komfort - są już dobrze znane.