Dziewczynka z żelastwem w środku. "Wyluzowana" operacja

Bartosz Raj
21.08.2017 22:52
A A A
Hania Raj

Hania Raj (Archiwum prywatne)

Kiedyś w żartach nazwałem ją terminatorem. Miała wtedy na sobie gorset z usztywnieniem podbródka, aparaty na nogach od stóp do kolan, pompkę w głowie i dwa pręty w plecach.

Najpierw z gorsetu odpadła podpórka podbródka. Potem lekarz pozwolił na odrzucenie gorsetu. Używanie aparatów na nogi - zwanych potocznie łuskami - stało się bezsensowne, kiedy z powodu ucisku rdzenia kręgowego moja Hania przestała chodzić. Pozostały pręty. Powód ostatniej wizyty w szpitalu.

Procedury mamy obcykane na wylot,

dlatego obeszło się bez długiego czekania i stania w kolejkach. Moja córka odwiedziła najpierw panie pielęgniarki z oddziału dziennej onkologii Centrum Zdrowia Dziecka, tam się zakłuła (igła z wężykiem do kroplówki została zainstalowana w porcie - kulce pod skórą, która łączy się z główną żyłą i pozwala na mniej bolesne pobieranie krwi i podawanie leków). Już z kabelkiem przeszliśmy przez izbę przyjęć, gdzie w dzień wakacyjny nie było tłoku. Na górze, na znajomym 5 piętrze, oddziale neurochirurgii, czekało już łóżko, znajome twarze, był lekarz, który pręta obejrzał, była pani, która zmieniła opatrunek, był rentgen. I zdobyliśmy potwierdzenie, że operacja, 24. w jej karierze, rozpocznie się rano następnego dnia.

Hania RajHania Raj Archiwum prywatne

Hania miała dwa pręty

po obu stronach kręgosłupa, przyczepione na dole do kręgów, na górze do żeber. Jeden z nich, po prawej patrząc na plecy, wyszedł na wierzch, przetarł skórę na wysokości łopatki. Świecił tam już od jakiegoś czasu, ale rana, choć wyglądająca dość paskudnie, nie bolała i nie paprała się. Lekarze nie panikowali po naszym powrocie z wakacji, ale dość szybko ustawili operację.

Oczywiście się udała, już po dwóch godzinach Hania była z powrotem na sali, rozbudzona, nawet nie tak bardzo zmęczona, choć wciąż odurzona narkozą. Ale przede wszystkim mniej zdenerwowana. Ostatnie operacje, głównie te trzy z tego roku, łączyły się ze strachem o jej stan zdrowia. Były grzebaniem w główce i rdzeniu kręgowym, za każdym razem towarzyszył szpitalnemu pobytowi ból i pogarszający się stan. Tym razem - choć zabrzmi to może głupio - naprawdę byliśmy wyluzowani, i ona, i ja. Wiedzieliśmy, że to "tylko" wyjęcie pręta, który i tak już częściowo sam wyszedł. Już na stole operacyjnym lekarz podjął decyzję o usunięciu jednego, a drugi pozostawił, bo wciąż się nieźle trzyma. Dwa dni po zabiegu siedziała, jadła, śmiała się i nie czuła bólu. Do tego rezonans kontrolny w innej sprawie wyszedł bardzo dobrze. Uciekamy do domu w wyśmienitych humorach!

Te pręty jej pomagały,

bo podtrzymywały rozebrany całkowicie kręgosłup. Stało się to w 2012 r. kiedy lekarze z CZD przez osiem godzin próbowali laserowo "wyskrobać" jak najwięcej z otaczającego rdzeń kręgowy guz. Z drugiej strony z powodu wielu niemiłych wydarzeń po drodze (inne dolegliwości) od dawna nie były wydłużane i widać, że Hanię krępowały. Jej szczupłe ciało i tak się stało delikatne, że jeszcze dodatkowe ograniczenia powodują np. że bardziej niż trzeba pochyla głowę, nie za bardzo umie cofnąć ramiona etc. Lekarze uznali, że jej kręgosłup przez te 5,5 roku dostatecznie stwardniał by zaryzykować usunięcie przynajmniej jednego. Zawsze trochę żelastwa mniej. Mimo tego ubytku i radosnego pobytu w szpitalu jedno się nie zmieniło - moja córka jest terminatorem, prawdziwą dziewczynką z żelaza.

 Autor pisze też na blogu Ojca Raj