Sam wyjazd na wakacje już jest jej wielkim sukcesem

Bartosz Raj
13.07.2017 17:05
A A A
Wakacje

Wakacje (Archiwum prywatne)

Czekała na to rok. Wstrętny, obrzydliwy, pełen bólu i cierpienia rok. Od poprzednich wakacji zerwanych raptem po trzech dniach nagłymi wizytami w szpitalach. Udało się. Byle tylko nie zapeszyć.

Odliczam te dni jak człowiek pomylony i to mocno. 53 dni od wyjścia ze szpitala. 86 od ostatniego ataku. 47 od ostatniej pastylki przeciwbólowej. Osiem od wyjazdu nad morze.

Prawdopodobnie jest to głębsza choroba - opisuję teraz swój stan - psychiczna. Permanentny lęk. Oczywiście, że nie jest całkiem irracjonalny, rozumiem to. Ale też krępujący, rozbijający, nie puszczający choćby na chwilę. Wiem, że im dalej od tych złych dni w szpitalu, tym jest u niej lepiej. Że może z czasem i mój zryty łeb łatwiej poradzi sobie z blokowaniem myśli o tym, co będzie jak coś jednak się przypałęta. Na razie

niepokój jest w zasadzie stanem trwałym,

w każdej minucie dnia i przez dużą część nocy. Nagle w pracy zaczynają mi się trząść ręce, nie wiem od czego, może za dużo kawy, a może z głodu? A może coś się wydarzyło na froncie zawodowym? Nie, wszystko w porządku, wszystko śmiga. To nie to. Nie chce mi się w domu robić nic, nieskoszona trawa sięga kolan nie ruszając sumienia, akwarium zarosło.
Jak błysk pojawia się obraz cierpiącej Hani zaraz po opuszczeniu karetki, i ta potworna świadomość, że wtedy była bezpieczne 30 minut od Centrum Zdrowia Dziecka, a dziś jest aż 6 godzin, na wakacjach nad morzem.
Pomyślicie - kretyńsko się zachowujesz, tak nie można. Nie wolno tak myśleć. Pewnie, zgoda, wolałbym nie myśleć o tym, ale poprzedni rok i 5 miesięcy tego dały nam - jej - tak w kość, że trudno przyzwyczaić się do stanu, kiedy w zasadzie

od półtora miesiąca nie dzieje się nic niepokojącego.

WakacjeWakacje Archiwum prywatne

Staram się, żeby na wierzch przebiła się inna myśl, że ostatnie operacje - zastawki i jam w kręgosłupie, spowodowały, że takie gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia się nie powtórzy. Jeden telefon i rozmowa z Hanią, która cieszy się świeżym powietrzem, morzem, pogodą - jaka by tam nie była - swobodą i wakacjami, tym, że udało jej się wbrew wszystkiemu na te wakacje wyjechać poprawia nastrój, ręce się uspokajają, można zająć się pracą. Zazwyczaj starcza na jakieś 3 godziny.
Dziś na przykład przysłała zdjęcie na komórkę. Niebieskie niebo z charakterystycznymi smugami cienkich chmurek, zwiastujących pogodę. W tle żagielki od desek surfingowych, na których śmiga Maja po zatoce. Podpisała: „U nas leje”. Potem kilka razy rechotaliśmy przez telefon. Ja jej opisywałem jaka w Warszawie susza, że to wcale nieprawda, że leje od świtu, że woda stoi na drodze, i że w kaloszach chlupie. Że jest upał, że aż więdną rośliny. Ona relacjonowała, że chyba zaraz zacznie padać śnieg i nie ma szans, by chodziła w krótkim rękawku, a Maja to nie po morzu tylko po lodzie mknie na desce. Takie żarciki.

Dzięki którym wiem, że jest wszystko OK.

Jakże inaczej było rok temu równo, kiedy po wrzuceniu na bloga kilku zdjęć z dziewczynami w jeziorze, pływającymi na pontonie, musieliśmy się w trybie pilnym zwijać do domu, poprzednio zaliczając szpitale w Mrągowie i Olsztynie, gdzie nie udało się powstrzymać objawów i wracając na trzy dni na oddział onkologii do CZD. A potem już była jazda bez trzymanki w dół.
Cieszę się bardzo, że odpoczywają. Cieszę się, że nic nie boli. Mam nadzieję, że ten stan potrwa tak długo, że i ja się zacznę cieszyć z tego, że ona ma spokój. Tęsknię.

Autor publikuje swoje teksty na blogu - Ojca Raj