Moją córkę wreszcie przestało boleć. "Ja wstaję!"

Bartosz Raj
25.05.2017 16:35
A A A
.

. (Bartosz Raj)

Dziwnie mi jest. Moją córkę nic nie boli. Nie boli jej głowa, nie bolą plecy, nie wymiotuje. Miała właśnie 23. operację. Chyba udaną, ale ponad 100 dni w szpitalu od początku roku nie pozwala mi się ucieszyć w pełni. Muszę przywyknąć.

Znacie moją Hanię, starszą córkę, prawie już 11 letnią. Młodsza - ponad 8 letnia Maja - nie widuje się często z siostrą. Od początku roku moja ikonka spędziła ponad 100 dni w szpitalu Centrum Zdrowia Dziecka. Choruje na nowotwór układu nerwowego, dokładnie śmieć owinął się wokół jej rdzenia kręgowego. Walczymy z nim, ale gad co i raz podnosi łeb. Nie rośnie, ale psuje Hani organizm od środka. Ostatnio odpowiada za pojawienie się jam w kręgosłupie, które wypełniając się płynem powodują ucisk i paraliż.

Najpierw dotknęło to nóg,

teraz front wojenny przesunął się na ręce. Kolejna operacja włożenia drenu i spuszczenia płynu z jam miała uratować jej sprawność. Przepraszam za ten poważny ton, ale wbrew pozorom nie będzie to wpis smutny. Wręcz przeciwnie.

Po operacji - trzeciej w tym roku i 23. w życiu - Hania odetchnęła. Wreszcie przestała ją boleć głowa, przestały boleć plecy. Już dwa dni po zabiegu postanowiła przesiąść się na wózek. - Wiem tato, że przed operacją obiecywałeś mi spacery wokół szpitala, i że było to tylko takie gadanie bym się nie martwiła. Ale jak widzisz nie masz wyjścia - z uśmiechem zakomunikowała, kiedy trzeciego dnia po grzebaniu w środku kręgosłupa zażyczyła sobie kilkukilometrowego spaceru do pobliskiego mini-zoo. Z czasem wycieczki stawały się coraz dłuższe, wreszcie zaczęliśmy brać przepustki na wyjście ze szpitala nie na 2-3 godziny, ale od 11 (po lekach) do 19.30 (przed kroplówką). 

.. Bartosz Raj

Hania jeszcze w tym roku się tak dobrze nie czuła.

Piszę to z pełną świadomością, że to co teraz jest fajne i szczęśliwe może się skończyć. Ani ja, ani Hania, ani lekarze nie mają złudzeń, że ta ostatnia operacja wszystko wyjaśni i naprawi. Dren ma to do siebie, że jak rynna na domu w środku lasu czasem się zatyka liśćmi i igłami. W trakcie zabiegu z Hani został wyciągnięty poprzedni dren, całkowicie zatkany. Nie działał, jamy się zapełniały, pojawił się ból, nudności i drętwienie dłoni.

Teraz, 10 dni po operacji, nie ma po tym śladu, dodatkowo sterydy, które Hania brała szpitalu wpływają genialnie na jedzenie. Pochłania takie ilości łososia, że lodówki w Biedronce nie nadążają się nim napełniać. Po jadłowstręcie nie ma śladu. Z połówki kromki chleba na śniadanie przeskoczyła na poziom trzech pajd, czekolady i ciastek.

Dziś zadzwoniła do mnie ze spaceru. Dostała dobrą ocenę z j. polskiego (nauczanie indywidualne, już wie, że będzie miała bardzo dobrą ocenę na koniec roku), ale nie to było głównym komunikatem.

- Tato, ja wstaję!

- Kochanie, sapnąłem do niej drżącym głosem, uprzedzaj proszę cię bardzo ojca o ważności komunikatów, jeśli nie chcesz by tuż po czterdziestce dostał zawału. Oczywiście eksplodowałem radością. Słabsze ręce od pół roku nie pozwalały jej się unosić na wózku i prostować nóg. Ostatnia operacja wpłynęła na ich sprawność, jedzenie i energia zrobiły też swoje. Dawno nie widziałem jej tak często uśmiechniętej.

1 września mamy termin rezonansu, który pokaże, jak działa dren, czy działa i co zmienił. To optymistyczne założenie, że przez ponad 3 miesiące nic się złego nie będzie dziać, skoro do tej pory najdłuższy pobyt w domu trwał 2,5 tygodnia. Ale z drugiej strony może to właśnie był ten przełomowy zabieg i znów wyjdziemy na prostą. Jeszcze nie umiem się pozbyć tego niepokoju, ale z każdym jej wspaniałym dniem się to zmienia. Niech to trwa jak najdłużej.

Autor pisze też na blogu Ojca Raj -> http://hantek.blox.pl/html