Jak praca wykonywana przez rodziców wpływa na dzieci?

Kamil Polny
15.05.2017 15:20
A A A

Fot. Kamil Polny

Nie ma dnia żebym nie spóźnił się do roboty. Co wieczór włączam budzik z myślą, że jutro muszę wstać wcześniej, bo mam jakieś ważne spotkanie. Chcę przewidzieć każdą ewentualność, więc przygotowuję się wcześniej. I co? I rano zawsze mam armagedon. Wszystko sypie się zanim jeszcze otworzę oczy.

Syn wstaje wcześniej, sam się ubiera i nagle przypomina sobie, że nie ma stroju na przedszkolny dzień wiosny. Pierwsza tragedia rozpoczęta.

Potem wstaje córka. Chociaż „wstaje”, to za dużo powiedziane. Ona spływa z łóżka, jak bulgocząca magma. Wydaje przy tym bliżej nieokreślone odgłosy niezadowolenia. Syn z cyniczną dobrocią informuje siostrę, że mają wspólny problem związany z brakiem odpowiednich ubrań. Zanim cokolwiek się wydarzyło, wiedziałem co się zbliża.

Córka, tak jak się spodziewałem, tego ciężaru nie dźwiga. Nie dość, że nie ma sukni o którą prosi codziennie (nawet gdy na dworze jest minus 30 stopni) to jeszcze nie ma sukni w wersji wiosennej. Dramat trzylatki.

Pora na potworności

Kolejna wstaje moja ukochana żona i jednym spojrzeniem, niczym laserem, prześwietla dwa małe organizmy noszące moje geny. Wynik? Są przeziębione i już widać, że będą należeć do partii „Skrajne Marudy” przez calutki dzisiejszy dzień.

Faktycznie, cała ta dzisiejsza histeria jest jakby bardziej teatralna niż zwykle. Córka wygląda na wysokie 36,7. Niestety nie mogę potwierdzić, bo niedawno elektroniczny termometr umarł śmiercią z przepracowania. Dzieci zostają w domu. Mina młodej to potwierdza. Niedospanie, chłód i nieszczęście na twarzy. Muszę dokonać zmiany planu. Czas goni, jak w „Jednym z Dziesięciu”. Teraz przychodzi moment na quiz - co mam zrobić najpierw? Chciałem być wcześniej w pracy, ale…

Fot. Kamil Polny

Dzieci nie mogą czekać, ja nie mogę czekać. Jeśli mam zdążyć do biura z jak najmniejszym spóźnieniem, to potrzebuję działać szybko. Nie ma czasu na przytulanie i ogarnianie ciepłych herbatek. Muszę zrobić kilka rzeczy na raz, a więc co najpierw?

a) Jechać do apteki po uzdrawiające specyfiki

b) Jechać do sklepu po zakupy, rosołki i te takie inne warzywka

c) Jechać do pracy

Fajnie. Postanawiam ogarnąć wszystkie punkty po kolei. Według planu jestem już 20 min. w plecy. Cały mój sen o spokojnym porannym prysznicu i zjedzeniu kanapki na śniadanie, właśnie się kończy... szybko i bezgłośnie. Wsiadam do samochodu i ścigam się z czasem. Za chwilę wracam do domu z zestawem pierwszej pomocy. W oczach mojej żony widzę tylko dwa migające neony o treści "zabierz je do przedszkola, teraz!”. Ale nie mogę. Mam ważne spotkanie, a one są chore. Wylatuję już teraz, czas nie czeka!

Powrót do rzeczywistości

Jeśli mapa Googla pokazuje najkrótszą trasę, to ja znajduję jeszcze krótszą. Jestem w pracy tylko 15 minut po czasie. Z uśmiechem na twarzy przyjmuję uprzejme spojrzenia ”znowu się spóźnił". Nikt jednak nie wie, że rano zdążyłem już być Robertem Kubicą, doktorem Housem, doktorem Dolittle, Robertem Makłowiczem i perfekcyjną panią Rozenek.

Pracuję dzisiaj za dwóch, momentami za trzech. Zrobiłem wiele, żeby doszło do umówionego spotkania. Tego dnia ogarniam wszystko na medal, firma łapie nowego klienta. Tłum szaleje, stoję na podium, otwieram szampana. Dzwoni żona. Czuję, że lepiej byłoby nie odbierać. Wpadają bezemocjonalne informacje. Lekarz przyjmie dzieci albo za godzinę, albo za tydzień. Tłum cichnie. Znowu, jak pies, zgarbiony idę poprosić o wolne popołudnie. Bo znowu dzieci, bo chore itd. A mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej. Odrobinę się frustruję tym, że proste rzeczy są tak wymagające. Za chwilę przypominam sobie o tym, co jest dla mnie najważniejsze. Zawijam się do domu. Choć tak naprawdę dom zobaczę tego dnia jedynie przez 15 minut. Taki to „dzień wolny”.

Trochę egoizm, trochę konflikt wartości

Jak do tej pory przedstawiłem tylko swoją, odrobinę przerysowaną historię części dnia roboczego. Można z niej wywnioskować, jak praca potrafi wpłynąć na życie rodzinne, albo odwrotnie.

Po całym dniu przychodzi refleksja. A jak to się ma do dzieci? Jaki wpływ ma praca właśnie na nie?  Powtarzam przecież codziennie, że je kocham i że są dla mnie najważniejsze na świecie. Ale czy dzisiaj zrobiłem coś ponad standard? Rodzice, u których sytuacje z niewspółpracującymi dziećmi powtarzają się co ranek, są najzwyczajniej w świecie przemęczeni. Powoli wariujemy, zadręczamy się, bo jesteśmy niewyspani.

Wie to każdy rodzic z co najmniej dwójką dzieci. Człowiek nie jest w stanie nieprzerwanie pracować, nie spać, być pod telefonem w pełnej gotowości, czytać dzieciom z zaangażowaniem, ogarniać życie i bez chwili dla siebie, cieszyć się życiem. Minie rok, miną dwa lata i każdy odczuje negatywny wpływ takiego „lajfstajlu”. Ja właśnie sobie uświadomiłem, że stawiając sobie tamtego dnia za cel „dotrzeć na spotkanie”, uruchomiłem ciąg zdarzeń prowadzący do tego, że nie miałem kontaktu z dziećmi.

Fot. Kami Polny

Rano nawet nie pożegnałem się z nimi, bo nadrabiałem minuty szukając leków w aptece. Przez cały dzień nie zadzwoniłem zapytać czy dobrze się czują, bo nadrabiałem opóźnienia z poranka. Zazwyczaj rozmawiamy podczas jazdy samochodem. Dzisiaj czas w samochodzie zajęła mi mapa i kombinacje nad kontrolowaniem gdzie są korki.

Chcąc wykazać się odpowiedzialnością  w pracy, nie zdążyłem być odpowiedzialnym w domu. Oczywiście nie powoduje to, że ktoś wykreśli mnie z domowej listy zaufania. No way. Ogarnąłem wszystko, co powinienem. Wykonane w planie minimum, ale jednak. Nie starczyło tylko czasu na bycie tatą w tej trudnej sytuacji domowej. Tak jak pisałem wcześniej, najtwardsi ujeżdżają pierwsze lata bez potknięć. Niestety zdecydowana większość przegrywa codziennie w zderzeniu z pracą. Zbyt często dotyka nas brak możliwości wyboru.

Pomimo tego, że mówi się teraz o rynku pracownika, wysokim bezrobociu i dużych szansach dla chcących pracować, to dla rodziców będących zawsze w biegu, nie ma aż tylu ofert pracy. Samo szukanie pracy może zająć tyle, co dodatkowy etat. Dla rodziców liczących każdą godzinę życia, tak duża zmiana stanowi nie lada wyzwanie. Dlatego nie dziwię się, że kiedy rodzic czuje ryzyko utraty pracy i nieprzyjemności związane z niedyspozycją poświęca relacje z rodziną.

Wielu z nas w trakcie pierwszych lat wychowania dzieci najbardziej potrzebuje pieniędzy. W zderzeniu z rzeczywistością, czystej miłości nie da się pokroić i zrobić z niej sałatki. Brak pracy wiąże się z większymi problemami niż brak dobrych relacji z dziećmi. I dotyczy to nie tyle samych mężczyzn, co wszystkich rodziców. Jeśli głównym źródłem pieniędzy w domu jest jedna osoba, to właśnie ona dźwiga ciężar zapewnienia ciągłości złotówek na koncie.

Nie lubię kiedy ludzie wydają pochopne osądy na temat ojców, którzy więcej czasu spędzają w pracy niż w domu. Zapewniam Was, że prawie każdy ojciec najchętniej zostawałby w domu podczas każdej awaryjnej sytuacji. Ale nie może. Poświęca swoje relacje z rodziną, żeby zadbać o całość. I nieprawdą jest, że ojcowie nie odczuwają emocji. Odczuwają, choć żaden z nas nie lubi przyznawać się do porażek. Choćby tych mikroskopijnych.

Pewna jest tylko zmiana, więc lepiej zrobić to na własnych warunkach

W ciągu ostatnich miesięcy mój dotychczasowy układ pracy zaczął mnie solidnie uwierać. Ilość pracy jaką miałem na barkach w ciągu ostatniego roku, była ogromna. Radziłem sobie z jej ilością, wszystko szło świetnie, ale był jeden mankament. Kalendarz wypchany do granic możliwości, powoduje, że w razie rodzinnej awarii w domu mam ograniczone możliwości ratowania sytuacji.

W międzyczasie rozmawiałem z moim kolegą na temat jego pracy. Opisał mi, że podczas ewaluacji jego pracy, szefostwo diagnozowało jego „work-life balance". Interesowało ich bardzo, czy aby na pewno nie pracuje zbyt dużo, czy ma czas na opiekę nad dziećmi, czy jest zadowolony z tego jak mu się pracuje.

W tym momencie zaświeciła mi w głowie lampka. Jeśli on funkcjonuje w takiej rzeczywistości, to dlaczego ja funkcjonuję nadal w rzeczywistości dopasowanej do samotnego singla? Wypracowałem sobie pewien szablon zachowań. Na przykład ten mówiący, że sukces to ten moment, kiedy masz tak dużo pracy, że musisz odmawiać przyjmowania kolejnych zleceń. Znam też ten mówiący o profesjonalizmie, który zdobywa się i utrzymuje za wszelką cenę.

Uznaję się za dziecko szczęścia. Nie dlatego, że wszystko spada mi z nieba. Bardziej dlatego, że ciężka praca przynosi efekty, a ja mam wbudowaną wewnętrzną potrzebę udowadniania sobie, że potrafię dokonać wszystkiego, co zechcę. Nie potrafię stawiać sobie niepotrzebnych barier. Uważam, że wiele dobrego wnoszą do mojego życia osoby, które poznaję w międzyczasie.

Rozmowa z kolegą pokazała, że dobra praca może wiązać się z pełnym poszanowaniem wszystkich najważniejszych życiowych wartości. Dzień po tej rozmowie, spotkałem się z serdeczną koleżanką, która od wielu lat jest zawodowym coachem. Zawsze zastanawiałem się czym taki coach się zajmuje. Czy są to święte obrzędy, czy może zaklinanie rzeczywistości? Nie wiedziałem. Podchodziłem do tego trochę jak do zawodu psychologa. Niepotrzebnie.

Dynamitem, który zmotywował mnie do aktywnego szukania pracy, była wspomniana wyżej coach Monika Chodyra. Cieszę się, że zdecydowałem się na wsparcie specjalisty. Miałem zbyt mało czasu, żeby radzić sobie samemu. Chciałem przy okazji, żeby ktoś profesjonalny spojrzał na moje możliwości zawodowe i ukierunkował mnie tak szybko jak się da. Pewnego ciepłego kwietniowego popołudnia porozmawialiśmy szczerze o pracy, o mnie i moim pomyśle na siebie. Było łatwiej, bo znała moją historię zawodową. Wiedziała doskonale jakie są moje motywacje i aspiracje. Wiedziała też jak wysoko plasuje się w moim życiu rodzina. Nie ukrywałem przed nią niczego. Po godzinie rozmowy miałem pewność, że chcę poprawić swoje relacje z rodziną, za pomocą zmian związanych ze sfera zawodową.

Wykiełkował pomysł, aby zmienić pracę na taką, która pozwoli na zharmonizowanie dwóch światów – pracy i życia rodzinnego. Zakasałem więc rękawy i dałem sobie 21 dni na znalezienie nowej pracy marzeń. W Polsce spora część pracowników ma krótkie okresy wypowiedzenia, dlatego już zaczynając szukanie wiedziałem, że wyjątkiem nie jestem i czasu mam prawdopodobnie zbyt mało. Ale przyświecały mi dwa cele: chęć poprawienia zadowolenia z wykonywanej codziennie pracy oraz lepsze relacje z najbliższą rodziną. Do tej pory nie mogłem tych dwóch rzeczy w pełni pogodzić.

Po raz pierwszy poprosiłem moich czytelników, aby pomogli dotrzeć mi jak najszerzej z informacją o poszukiwaniach pracy. I wiecie co? Udało się. Ostatniego dnia poszukiwań, przybiłem piątkę z nowym pracodawcą. I wiecie, co jeszcze? Chyba pierwszy raz w życiu poczułem, że dobro wraca.
Powiedziałem światu czego potrzebuję, miałem ogromną motywację - nie szukałem pracy dla siebie. Szukałem pracy, która pozwoliłaby mi lepiej zadbać o dzieci. Wreszcie po drugiej stronie znalazł się ktoś, kto moją motywację zrozumiał.

Musisz tego spróbować

W ciągu ostatniego miesiąca przeszedłem ogromną przemianę. Zrozumiałem, że nie każda praca i nie każdy pracodawca oczekuje wypruwania z siebie żył. Okazało się, że są jeszcze ludzie budujący swój biznes na prawdziwych wartościach; zaufaniu, trosce o rodzinę i dobrych relacjach. Musisz tego spróbować I przede wszystkim, dopuść do swojej świadomości to, że źle dopasowana praca na etacie może popsuć wzajemne relacje w domu.

Nie dlatego, że „praca” ma złe intencje. Po prostu trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: „co jest dla mnie w życiu najważniejsze”? Ja przed szukaniem pracy odpowiedziałem sobie na to pytanie bardzo precyzyjnie. Dzięki temu w trzy tygodnie wygrałem od życia pracę w moich ulubionych dziedzinach. Tworzę aplikacje mobilne dla blogerów i wiem, że mój zespół wyznaje te same wartości, co ja. Poranne wstawanie jest przyjemniejsze. Mam więcej cierpliwości do dzieci i czekam tylko, aż dostosujemy biuro tak, żeby dzieciaki mogły odwiedzać mnie w pracy. Ale to jest zadanie na najbliższy miesiąc!

Wszystkiego dobrego, pracujący rodzice! Do przeczytania w przyszłości! :)

Tata, znowu, w pracy.